Obraz artykułu Tomb Mold - "Planetary Clairvoyance"

Tomb Mold - "Planetary Clairvoyance"

80%

Death metal ma to do siebie, że już od kilkunastu ładnych lat jest najbardziej odpornym na zmiany odchyłem muzyki ekstremalnej. Można nawet stwierdzić, że nie jest to muzyka ekstremalna, bo cóż radykalnego i skrajnego może zaoferować zabawa sprawdzonymi patentami?

I nie chodzi o to, że próbuje się wyzłośliwiać bądź zdyskredytować gatunek na tle chociażby stale poszukującego black metalu. Sama forma, niezależnie jak rewolucyjna, nigdy nie przesłoni miałkiej treści i to wie każdy. A wspominam o tym, ponieważ nowa propozycja Tomb Mold świata muzyki rozrywkowej do góry nogami nie wywróci, ale na pewno zagwarantuje kilka miłych chwil każdemu, kto lubi dobry death metal.

 

Zapytacie, co można zrozumieć pod tak ogólnikowym i szerokim pojęciem, jak dobry death metal? Odpowiem, że tu chodzi o coś więcej niż skalę porównań do legend nurtu czy tego, że o, to coś nowego. W przypadku "Planetary Clairvoyance" możemy mówić o wcale nie tak prostym do zdefiniowania pierwiastku atawistycznej energii przelanej na tę muzykę. Bo widzicie, czasami chodzi o to, żeby po prostu złapać słuchacza za fraki i zadać mu serię ciosów. Bez udowadniania niczego, ale i bez silenia się na bycie kolejną z tysiąca kserokopii jednej z deathmetalowych gwiazd. Funkcjonować gdzieś po środku i z pakietu oczywistych inspiracji budować coś swojego, a jednocześnie przypominać, jaka energia drzemała w omawianym tutaj gatunku ponad dwie dekady temu.

 

Owszem, fascynację na punkcie fińskiej frakcji metalu śmierci (kłania się chociażby Demigod) wyłapiemy tutaj bardzo łatwo, ale Tomb Mold nie małpują nikogo w sposób bezmyślny. Po prostu biorą tak istotne pierwiastki, jak bezpardonowe zwolnienia, grobowo-patologiczny zestaw riffów i melodii (w tym przypadku przypominających o debiucie Purtenance) i tłuką bez opamiętania. Jak wcześniej nadmieniłem, ta muzyka ma w sobie niespodziewanie wysoki współczynnik autentycznej agresji, bez wątpienia nazwę ją wysokooktanową, ale jednak pewna granica nie zostaje przekroczona. Nie wchodzimy tu w zarezerwowane dla gatunkowych komików terytoria wieprzowego growlingu i sztuczek cyrkowych, ale na instrumentach. Kanadyjscy rzemieślnicy doskonale wiedzą, jak pozostać w granicach dobrego smaku, jednocześnie nie patyczkując się specjalnie - tak właśnie można rozpoznać sprawnych kompozytorów.

 

Przeanalizujmy choćby utwór tytułowy - owszem, klasyczna jatka 4/4, owszem, szablonowy, ale jednak żre. Jednak jest coś chwytliwego (jak na standardy gatunku oczywiście) w tym głównym riffie, ma się przy tym ochotę wykonać całą serię niekontrolowanych ruchów wszelkimi kończynami. I o to chodzi. Tę energię się zwyczajnie posiada albo i nie. Tomb Mold posiedli ją już na wysokości debiutanckiej płyty, chwała im za to.

 

Przepadam za takimi płytami. Niby zwyczajnymi, niby na wskroś "gatunkowymi", można by nawet powiedzieć, że programowo uwstecznionymi. Ale takimi, które niosą za sobą ładunek dobrze napisanych riffów i po prostu konkretnych piosenek. Biorąc pod uwagę nierówną kondycję deathmetalowej młodzieży obecnych czasów, cieszy obecność takiego Tomb Mold. Oby tak dalej.


20 Buck Spin/2019



Strona korzysta z plików cookies w celu zapewnienia realizacji usług. Korzystając ze strony wyrażasz zgodę na używanie cookies, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki. Możesz określić warunki przechowywania lub dostępu do plików cookies w Twojej przeglądarce...

NEWSLETTER FACEBOOK INSTAGRAM

© 2010-2024 Soundrive

NEWSLETTER

Najlepsze artykuły o muzyce