Po Hellhammer czy wczesnych nagraniach Mayhem albo Darkthrone nikogo już chyba nie zaskakuje, kiedy black metalowy album brzmi jakby nagrano go na kaseciaka w blaszanym garażu. Różnica jest taka, że wtedy była to konieczność, dzisiaj jest to pożądane brzmienie, często ukręcone w dobrze wyposażonym studiu, pod czujnym okiem osłuchanego z tym surowym brzmieniem producenta. Jedni powiedzą, że to przesadna fetyszyzacja, inni, że oddawanie hołdu ukochanej muzyce i nagrywanie w zgodzie z własnymi inspiracjami, a prawda jest pewnie - jak to zazwyczaj bywa - gdzieś pośrodku. "Czas braku wojny" stanowi natomiast jednym z lepszych przykładów wśród tegorocznych albumów, kiedy grzebanie w przeszłości jest w pełni uzasadnione, bo o ile jakość nagrań jest intencjonalnie paskudna, o tyle same kompozycje wystrzegają się banału.
Czytelnikiem Tolkiena i słuchaczem Hellhammer, który odpowiada za ten album jest Ataman Tolovy. Napisał wszystkie teksty, zagrał na wszystkich instrumentach poza perkusją i całość zarejestrował, a możecie go znać także z Genius Ultor oraz epizodu w Stillborn, choć żaden z tych zespołów nie brzmi podobnie do Túrin Turambar. "Miejskie legendy" służą za swoiste intro, gdzie hałaśliwe, zapętlone fragmenty dopiero w ostatniej z pięciu minut robią miejsce dla tekstu i bardziej usystematyzowanego rytmu. Kilka podejść do "Czasu braku wojny" zakończyłem już na tym etapie, z poczuciem, że trafiłem na coś wtórnego, a w dodatku opatrzonego fatalnie napisanym tekstem.
Nie jest to udany początek, ale warto został na dłużej, bo "Wymarłem" to już znacznie ciekawsza kompozycja. Nadal surowa i raniąca uszy, ale znacznie żwawsza, z jednej strony kojarząca się z nastrojowymi wyziewami Cultes des Ghoules, z drugiej bliska black'n'rollowi spod znaku Truchła Strzygi. Ten nastrój utrzymuje się już do końca albumu i to on jest jego największą zaletą. To dość prosta muzyka, a w dodatku nagrana tak, że niejednemu słuchaczowi mogłoby przyjść do głowy: Też mógłbym coś takiego zrobić, ale zbudowanie podobnego - ponurego, tajemniczego, okultystycznego, horrorowego - nastroju już takie łatwe nie jest. Wsłuchiwanie się w ten materiał przypomina trochę oglądanie trzeciej części "Powrotu żywych trupów", czyli kolejnej części filmu, który powstał jako odłam zupełnie innego filmu, dzięki czemu wolno mu już wszystko - prowadzić metanarrację, być swoją własną karykaturą, balansować pomiędzy powagą a drwiną.
Nie wiem, na ile moja interpretacja pokrywa się z intencjami Atamana Tolovy, ale za nic nie potrafię na serio traktować tekstów, w których padają zdania pokroju: Kurwą jestem do rżnięcia, kurwą jestem do zarżnięcia ("Jestem kurwą Babilonu"); kurwią w Płocku, kurwią w Jaśle, kurwią, kiedy nie wychodzi, kurwią w Szczytnie, kurwią w Łodzi ("Okurwienie"); z kości na ości, zęby za zęby, jeden do zera, jasna cholera ("Bardziej tam niż tu"). Poetyka black metalu wykrzykiwanego w języku polskim zawsze wymaga dystansu, ale w tym wypadku mam wrażenie, że jest to bliższe zabawnym wierszykom czy wręcz wyliczankom Romana Kostrzewskiego niż chociażby Nihilowi. Jeżeli przymkniecie na to oko, jeżeli wasze uszy są przystosowane do słuchania muzyki w zaniżonej jakości pod warunkiem, że ma do zaoferowania inne walory, istnieje duże prawdopodobieństwo, że przynajmniej raz przesłuchacie "Czas braku wojny" od deski do deski z niekłamaną satysfakcją.
Pagan Records/2019