Album "Not Waving, But Drowning" to w dużej mierze poetycki dialog Carnera z jego matką, Jean o dorastaniu, wyprowadzaniu się i odnajdywaniu miłości. Kontynuowana jest tu rodzinna tematyka, powszechna w twórczości Carnera i ujmująca dla wielu słuchaczy. Inne elementy, które były kluczowymi cechami debiutu, zostały tutaj wznowione. Jest to zarówno pomoc muzyczna Toma Mischa na przyjemnym "Angel" i Rebel Kleff na "You Don't Know" - obydwa utwory to wyraźne highlighty albumu. "Ottolenghi" (z Jordanem Rakei) i "Carluccio" podążają łagodną ścieżką "Angel", a "Ice Water" i "Sail Away" to kwintesencja boom-bapowego brzmienia.
Pierwsze problemy pojawiają się później. Weźmy na przyład takie "Desoleil (Brilliant Corners)", duet z Samphą, w którym uproszczonym frazom Carnera brakuje głębi. Sampha też jest tu nieco przymulony, choć jego głosu nigdy nie za dużo. Teksty napędzające album w większości są mdłe, a Carner odpustowo dzieli się emocjonalnymi szczegółami na temat swojego życia osobistego w sposób, który momentami zakrawa o banał. Szczególnie tandetny kierunek obrany jest na "Loose Ends", gdzie do współpracy została zaproszona utalentowana Jorja Smith. Kawałek brzmi jak kuzyn "Walk on Water" - podobnie zawrotny duet Eminema z Beyoncé. Obydwa utwory zbudowane są wokół nieco pustych akordów na fortepianie i miałkiego emocjonalnie przekazu. Carner próbuje omówić osobiste tragedie, ale niewiele robi, poza przypomnieniem, że te doświadczenia były bolesne. Cały czas dryfuje, ale nie udaje mu się wyjść ponad powierzchnię. Także jego wokalna maniera nie ma w sobie iskry, funkcjonuje trochę jak miękki głos w angielskim pubie, którym spokojnie opowiada historię swojego życia przy piwie. W czasach, gdy tacy brytyjscy raperzy, jak slowthai, Giggs i Little Simz eksperymentują ze swoimi ekscentrycznymi i dynamicznymi wokalami, Carner, który podobno od lat walczy z ADHD, brzmi jakby jego energia dawno się wyczerpała.
W "Krispy" i ostatnich utworach Carner trochę przynudza, co powoduje, że przemyślane teksty tracą wiele ze wzruszenia i powagi. Zdecydowanie jestem za albumem przemawiającym bezpośrednio z serca, tylko ciężko będzie tym sposobem ekspresji jakkolwiek bardziej wciągnąć słuchacza. Oczywiście tacy artyści, jak Earl Sweatshirt i MF Doom również mają monotonne głosy, ale obdarzeni są flowami na tyle zawiłymi i sondującymi, że ich nieortodoksyjność jest ekscytująca. Tego samego nie można powiedzieć o Loyle Carnerze.
"Not Waving, But Drowning" momentami broni się solidną produkcją, plasującą się gdzieś pomiędzy soulowym rapem Commona a duetu Blu & Exile, z zalanymi słońcem bębnami i ciepłym brzmieniem syntezatorów, które można znaleźć na starych płytach. Być może nie powinienem oczekiwać zbyt wiele od albumu, który równie dobrze mógłby stanowić przyjemne tło dla przewiewnego letniego dnia spędzonego w parku. Loyle Carner chyba jednak aspiruje do czegoś więcej niż funkcjonowania jako tak zwana "background music".
AMF/2019