Nie pamiętam pierwszego przesłuchania "W naszych domach". Włączyłem album i zająłem się domowymi obowiązkami, a jego wyciszająca natura do tego stopnia zlała się z tłem, że kompletnie w nim przepadł - w pamięci nie został ani jeden wers, ani jedna melodia. To nic złego, wręcz przeciwnie - dobrze mieć w playliście muzykę, która sprawdza się jako ścieżka dźwiękowa do codzienności, o ile broni się także wówczas, kiedy się w nią wsłuchać. Drugiemu odsłuchaniu poświęciłem więc większą uwagę i wam również polecam zgłębianie tej muzyki bez wykonywania jakichkolwiek innych czynności, najlepiej na leżąco, z widokiem na niebo.
"Jezioro Słone" to instrumentalna kompozycja, która z jednej strony służy za intro do albumu, z drugiej trwa cztery minuty i broni się także jako samodzielny utwór. Co jednak ważniejsze, wyznacza wiele kierunków dla czasoprzestrzennych konotacji. Momentami elektroniczny podkład może kojarzyć się z retro grami wideo, kiedy indziej z dancowymi balladami z lat 90. pokroju "Sweet Harmony" The Beloved (skojarzenie z tym przebojem powracało jeszcze wielokrotnie w trakcie odsłuchiwania "W naszych domach"), ale mniej więcej w połowie dochodzi gitara elektryczna i już żaden kompas nie będzie w stanie wskazać, jakie nawiązania są najbliższe. Czyli jesteśmy po prostu na końcu drugiej dekady XXI wieku, gdzie czas przestaje być linearny, a przypomina raczej ogromny zbiór trwający w całości teraz i na zawsze.
Całe czterdzieści minut albumu prowokuje do nieustannego weryfikowania skojarzeń, co być może dowodzi, że dzielenie muzyki na dekady straciło sens. W końcu to i tak niewielki fragment historii tej planety, a jeżeli weźmiemy pod uwagę to, że bytowanie tyranozaurów i triceratopsów nigdy nie odbywało się jednocześnie (żyły w odstępie aż osiemdziesięciu trzech milionów lat!), oddzielanie tanecznej muzyki z lat 90. (najwyraźniejszej w końcówce "Parkietu", ale jakby odtworzonej na zwolnionych obrotach) od synthpopu z lat 80. (na przykład "Ratman") nie ma większego sensu.
Im dalej, tym "W naszych domach" wyraźniej wytrąca przebojowość, partii wokalnych jest coraz mniej, pojawiają się sample zaczerpnięte z filmów (chociażby z "Barw ochronnych" Krzysztofa Zanussiego w "Atlancie") albo wzrasta rola gitary i akustycznej perkusji ("Tarpan"). Swoiste sabotowanie własnego potencjału komercyjnego wychodzi Bluszczowi na dobre, bo ich drugi album jest dzięki temu różnorodny i wolny od banału.
"W naszych domach" może wymagać chwili, zanim zaskoczy, a w pierwszym kontakcie łatwo daje się zaszufladkować jako twór jednego z tych wielu elektronicznych duetów, które pełnymi garściami czerpią z elektroniki charakterystycznej dla ubiegłych dekad. Faktycznie jest to jednak znacznie bardziej przemyślana muzyka, która nie dopasowuje się do zasad wyznaczanych przez rynek, lecz wytycza własne.
Seszele Records/2019