Obraz artykułu Martim Monitz - "Alba"

Martim Monitz - "Alba"

71%

"Nikt nie jest do ciebie podobny, nikogo już nie przypominasz" - wystarczy raz przesłuchać ten refren, a będzie odbijał się echem przez resztę dnia, może nawet tygodnia. Zwłaszcza jeżeli dawniej zasłuchiwaliście się w muzyce 1984, Made in Poland, Pornografii czy Madame.

Zimna fala to najbardziej oczywiste skojarzenie pojawiające się w trakcie odsłuchiwania "Alby". Tych krótkich, zapętlonych fragmentów perkusyjnych, hałaśliwej gitary elektrycznej w tle i bulgoczącego basu na pierwszym planie, tych beznamiętnie artykułowanie słów nie da się pomylić z żadnym innym gatunkiem. Na przełomie lat 80. i 90. w polskim podziemiu chłodne granie cieszyło się dużą popularnością, a w ostatnich latach miało wielu ciekawych kontynuatorów, chociażby Schröttersburg, Past czy Hände. Martim Monitz jest natomiast swoistym łącznikiem pomiędzy starym a nowym, bo z jednej strony pod projektem podpisują się muzycy działający już w latach 90., z drugiej nie patrzą wstecz z sentymentem i nie grozi im zakrztuszenie się ogonem wyeksploatowanego gatunku.

 

Zacytowany we wstępie refren pochodzi z "Nikt nie jest" i gdyby akurat ten kawałek wcisnąć komuś jako zapomniany skarb z tych najsłynniejszych "Jarocinów", pewnie można by się nabrać. Nawet brzmienie jest odpowiednio surowe i celowe niedoskonałe, ale końcówka zdradza, że coś tu jest jednak nie na miejscu. Kto by słyszał takie przesterowane hałasowanie w tamtych czasach i w tym miejscu? W połowie "Bawimy się jak psy" Piotr Szczepański idzie o krok dalej, a jego noise'owa partia w połączeniu z wcale nie tak banalnie zaaranżowaną perkusją, jak po cold wavie można by się spodziewać, przyczyniają się do definitywnego zrzucenia gatunkowych okowów. Spoiwem pozostaje posępna aura.

 

Większość pomysłów sprawdza się znakomicie, chociażby melorecytacja Szczepańskiego (barwa jego głosu zbliża się do barwy Macieja Maleńczuka) w "Nie ma muzyki" i monotonnie powtarzany w tle tytuł, co w rezultacie sprawia, że nie wiadomo, czy mamy do czynienia ze zwrotką, czy z refrenem, czy z jakąś nietypową hybrydą obydwu. Albo rewelacyjne saksofonowe solo Tomka Gadeckiego (Lonker See, Band A) w "Spasiba". Zdarzają się jednak drobne potknięcia, na przykład dziesięciominutowe, przeciągnięte na siłę "Albo". Nie dzieje się tutaj aż tak dużo, żeby nie dało się tego opowiedzieć w o połowę krótszym czasie.

 

Ostatnie cztery utwory trwają łącznie o pięć minut mniej niż sześć poprzednich. Wiadomo, co to oznacza - więcej fragmentów instrumentalnych. Martim Monitz definitywnie porzuca piosenkowe konstrukcje w tym długim finale i skupia się na chaotycznych odjazdach, co zważywszy na to, że mamy do czynienia z materiałem trwającym godzinę, może dla niektórych słuchaczy stanowić przeszkodę. Ja byłem na tym etapie już nieco zmęczony i dopiero kiedy następnym razem odsłuch zacząłem od "Kto chodzi po wodzie", doceniłem te cztery nieschematyczne kompozycje.

"Alba" może być trochę za długa i trochę niespójna, ale dzięki temu pokazuje, w jak różnych kierunkach zimna fala potrafi się rozchodzić. Jeżeli lubicie poczuć w sercach to specyficzne ukłucie chłodu o surowym brzmieniu, nie powinniście tego albumu przegapić.


Extinction Records/2019


Oddaj swój głos:


Strona korzysta z plików cookies w celu zapewnienia realizacji usług. Korzystając ze strony wyrażasz zgodę na używanie cookies, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki. Możesz określić warunki przechowywania lub dostępu do plików cookies w Twojej przeglądarce...

NEWSLETTER FACEBOOK INSTAGRAM

© 2010-2024 Soundrive

NEWSLETTER

Najlepsze artykuły o muzyce