Obraz artykułu Fat White Family - "Serfs Up!"

Fat White Family - "Serfs Up!"

80%

Minęły trzy długie, zapomniane przez Boga lata od wydania drugiego pełnometrażowego albumu Fat White Family, czyli "Songs For Our Mothers". Podczas gdy zespół do niedawna hibernował, świat się sypał, a wpływ na brytyjską scenę gitarową był niezaprzeczalny.

W międzyczasie pojawiła się cała masa projektów pobocznych, albumów i różnych konfiguracji - nawet spin-offowy The Moonlandingz miał swój własny spin-off, czyli znakomitych International Teachers of Pop. Nadszedł więc chyba ten czas, aby Fat White Family ponownie się zeszli, bo ewidentnie wszystko zaszło za daleko.

 

Po co tak właściwie nowy album, skoro to występy na żywo zbierały laury, a nie nagrania? Zespół na żywo wywołuje uczucie całkowitego nihilistycznego porzucenia, gnostyckiego egzorcyzmu. Na płytach natomiast znajdziemy znacznie bardziej dopracowane brzmienie. "Serfs Up!" kontynuuje tą pozornie bezpieczną ścieżkę. Natychmiastowa gratyfikacja utworów wykonywanych na żywo jest sprzedawana jako bardziej przemyślany towar. Wytrwałość przy najnowszym wydawnictwie jest co najmniej opłacalna, ponieważ z każdym przesłuchaniem zespół coraz bardziej wciąga słuchacza w swój nierówny świat.

 

Bracia Lias i Nathan Saoudi przenieśli się do Sheffield, aby pozbyć się wszelkich pokus - figuratywnych i rzeczywistych. Po przerwie w zespole dołączył do nich nawet gitarzysta, Saul Adamczewski, a całość została nagrana we własnym studiu - Champzone. Począwszy od quaalude'owego disco po bagnisty, hipnagogiczny jazz i jakieś chorały gregoriańskie, całość powoli się rozpada w głośnikach.

 

Za wyjątkiem openera, utwory są raczej wolne i meandrujące. Promujący singiel - "Feet" - jest gładki niczym polerowany chrom. Trochę Suicide, trochę Cabaret Voltaire, ale przede wszystkim główną inspiracją są już dawno martwe, kiczowate zespoły z lat 80. Z niewiadomych powodów ponure intonacje barytonowe wokalisty Liasa Saoudi opatrzone zostały lekkim autotunem. W "I Believe In Something Better" zniekształcony i ostry wokal brzmi, jakby przebiegał przez tanie radio tranzystorowe. "Kim's Sunsets" łączy mięsisty dub z dźwiękami niczym ze ścieżki dźwiękowej do filmu blaxploitation, co daje oszałamiająco zabawny efekt. Robi się z tego parodia produkcji Danger Mouse'a, jednak nadal z charakterystycznym, rozlanym brzmieniem Brytyjczyków. Eksperymenty sięgają nawet do stylu yee-haw polanego kowbojskim sosem w "When I Leave". "Fringe Runner" z syntetycznym beatem glamowym i monstrualnym basem jest chyba najbardziej dezorientującym utworem ze wszystkich, ale nie ustępuje mu "Bobby's Boyfriend" z piekielnymi dysonansami, unoszącą się stęchlizną i klaustrofobiczną, waitsowską atmosferą.

 

Czasami jednak zespół emanuje oszałamiającą ilością piękna. "Oh Sebastian" to najczulsza rzecz, jaką kiedykolwiek zrobili. Smyczki grane pizzicato, niebiańskie wokale w tle, mroczne gitarki i kojący śpiew. Gdzieś tam w eterze Marc Bolan się uśmiecha. "Rock Fishes" również pokazuje, że pomimo pozornie panującego chaosu, Saul Adamczewski jest po prostu nieskrytym wrażliwcem. To nie znaczy też, że Fat White Family tak bardzo złagodnieli przez te lata. Może i przestali krzyczeć na Goebbelsa i Shipmana, ale ich muzyka wciąż sprawia, że skóra się czołga, ramiona napinają, a tchawica zacieśnia. Niezależnie od tego, czy Fat Whites rozpadają się w dyskotekowej dystopii, czy wchodzą w około-dubowe rejony, ich muzyka pozostaje siłą nie do powstrzymania.


Domino/2019



Strona korzysta z plików cookies w celu zapewnienia realizacji usług. Korzystając ze strony wyrażasz zgodę na używanie cookies, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki. Możesz określić warunki przechowywania lub dostępu do plików cookies w Twojej przeglądarce...

NEWSLETTER FACEBOOK INSTAGRAM

© 2010-2024 Soundrive

NEWSLETTER

Najlepsze artykuły o muzyce