Okazuje się, że nastrojowy pop z Polski jest ostatnio w cenie. Dopiero co pisałem o kolejnej udanej płycie Daniela Spaleniaka i jego karierze w Netfliksie, a w połowie lutego ukazała się pierwsza w historii polska płyta w legendarnej wytwórni Sub Pop. Jej twórcą jest znany już na naszej scenie od dłuższego czasu Tobiasz Biliński, tylko że teraz tworzy jako Perfect Son.
Były członek Kyst i lider jednoosobowego Coldair żartuje, że zmusił Jonathana Ponemana, szefa Sub Popu, do spisania umowy ustawicznym wierceniem w brzuchu Amerykanina. Jakkolwiek było, w Sub Popie nie publikuje się muzyki przypadkowej, nieraz mówił o tym chociażby Artur Rojek, którego Off Festival stale współpracuje z Ponemanem i spółką. Już jako Coldair Biliński robił podchody pod ikonę światowego labelu, udało się dopiero teraz. Ale może to dobrze, bo "Cast" pokazuje, jak bardzo dojrzałą muzykę tworzy teraz pochodzący z Sopotu artysta. Sami redaktorzy Sub Popu opisują ją jako niewyrażający skruchy w swojej złożoności pop.
A opowiada przede wszystkim o miłości i (trudnych, naturalnie) związkach międzyludzkich. Biliński przyznaje, że za inspirację w pisaniu służy mu żona i wydaje się, że ta intymność wyjęta z alkowy artysty jest na albumie słyszalna. Zresztą kawałki na "Cast" to wręcz timelapse mniej lub bardziej typowego związku - od pożądania ("Reel Me", "Lust") przez zachwyt ("It's for Life", "So Divine") po trudy komplikacji ("Promises", "High Hopes"). Biliński utrwala tym albumem wizerunek niepozbawionego realistycznego zmysłu romantyka.
Przemyślenia wyraża za pomocą nowoczesnego popu - z jednej strony jest melodyjny i z łatwością wpadający w ucho, z drugiej pozostawia melancholijny posmak. Muzyka oparta jest na syntezatorze i elektronicznych samplach zebranych w złożonych, z pewnością nie minimalistycznych kompozycjach. Perkusja jest trochę dodatkiem, a gitarę elektryczną słychać tylko w kilku miejscach. Nie ma to jednak znaczenia, dźwięków jest zdecydowanie pod dostatkiem i jeśli można by na coś narzekać, to na ich nadmiar.
Tymczasem Biliński wydaje się nad tym panować, bo potrafi ubrać swoje słowa w zapadające w pamięć kawałki. Jak we wspomnianym "It's for Life", opartym na solidnej ścianie syntezatorowego brzmienia czy w nerwowym pulsowaniu gitary w "Promises". Bez wątpienia najlepsze na płycie jest jednak "High Hopes" - kawałek zarówno przebojowy, jak i absolutnie melancholijny. Tutaj wokal Bilińskiego przekazuje maksymalną dawkę emocji i wrażeń czysto estetycznych. Zwłaszcza, gdy eteryczne chórki w wersji live zapewnia Lavia Hart.
"Cast" to nowoczesny pop na najwyższym poziomie, z solidną wkładką emocji. Tym bardziej szkoda, że na wspomnianym koncercie w Krakowie po sporej sali klubu Zet Pe Te hulał wiatr między niecałą czterdziestką widzów. Podejrzewam, że podczas nadchodzących tras europejskiej i amerykańskiej, może być ich więcej.
Sub Pop/2019