Czarna Pantera, a nawet bardziej Kendrick Lamar, który przy układaniu ścieżki dźwiękowej do przeboju Marvel Studios postanowił sięgnąć do samego źródła i artystów działających w Afryce. To on sparował Yugen Blakrok z Vincem Staplesem w utworze "Opps" i zwrócił na nią uwagę całego świata. "Anima Mysterium" nie mogło więc pojawić się w lepszym momencie, ale - co ważniejsze - nie musi żywić się tanimi chwytami typu "nowy album artystki znanej z oscarowej ścieżki dźwiękowej".
Pierwszy zachwyt przychodzi równo z pierwszymi dźwiękami trąbki (samplowanej) w otwierającym album "Gorgon Madonna". Chwilę później dołącza boom bapowy bit, a na drugim planie wybrzmiewa niepokojącą partia syntezatorowa, co w rezultacie składa się na ponury, daleki od trapowych trendów podkład, na którym Yugen nieśpiesznie wypluwa kolejne wersy, mieszając fascynację tajemnicami kosmosu, popkulturę i przyziemne obserwacje z życia codziennego. Te inicjujące pięć minut to niemalże ceremonia wprowadzająca do podziemnego stowarzyszenia roszczącego sobie prawo do ukrywania przed światem jego największych zagadek. Czuć tutaj ducha afrofuturystycznych rytuałów, całkiem podobnych do tego, co można było zobaczyć w z jednej stronie rozwiniętej technologicznie, z drugiej wciąż głęboko uduchowionej Wakandzie.
Składniki pozostałych jedenastu utworów są podobne - często pobrzmiewa w nich muzyka z samego źródła gatunku, klasyczne, nowojorskie bity i scratche, ale także naleciałości jazzowe i trip hopowe, niezmiennie w mrocznym, choć rytmicznym czy wręcz przebojowym wydaniu. Rymy Blakrok dotycząca natomiast świadomości, kosmicznej energii, Układu Słonecznego, greckich bogów, przeróżnych starożytnych symboli. Być może komuś taka tematyka skojarzy się z trzecim okiem albo planami astralnymi przywoływanymi w wersach Joey'a Badassa czy Flatbush Zombies, ale na "Anima Mysterium" nie ma płycizn wykrzesanych na tonącej w kłębach marihuanowego dymu imprezach.
"Anima Mysterium" to album kompletny. Teksty; artykułowanie ich w dosadny, zadziorny sposób; niemodne, ale ambitne podkłady - każdy z tych elementów imponuje artystyczną wizją, której tworzenie trwało ponad pięć lat. Może dzięki temu w świadomości innych składów pojawi się myśl, że nie warto za wszelką cenę publikować mixtape'ów, albumów czy EP-ek co kilka miesięcy, bo efekt, który ma szansę przetrwać próbę czasu potrzebuje też jego odpowiedniej ilości, żeby dojrzeć. Nawet teraz - kilka tygodni po pierwszym odsłuchaniu, po ujarzmieniu pierwszego, całkowicie pozbawionego krytyki zachwytu - wciąż nie potrafię wskazać choćby jednej, drobnej wady tego albumu. Rzućcie wszystko i słuchajcie!
I.O.T. Records/2019