Obraz artykułu Daniel Spaleniak - "Burning Sea"

Daniel Spaleniak - "Burning Sea"

80%

"Jestem bardzo słaby z muzyki. Czasem Tomek (Mreńca) mówi mi żebym zagrał coś w D, a ja nie wiem w ogóle, o jakim D mówi" - tego dowiedziała się publiczność podczas koncertu Daniela Spaleniaka w krakowskim Re. Całe szczęście, że nijak ma się to do poziomu nowej płyty z najlepszą polską mroczną muzyką filmową.

O Danielu Spaleniaku zrobiło się ostatnio bez wątpienia głośno. A to z jednej strony piszą o nim mainstreamowe media, z drugiej zwraca uwagę fakt, że kaliszanin tworzy ścieżki dźwiękowe do tak znanych seriali jak "Ozark" czy "Elementary". Po ubiegłorocznym sukcesie z krążkiem "Life Is Somewhere Else" dla Spaleniaka nadszedł czas potwierdzenia swojej klasy na krajowym podwórku. Spoiler - "Burning Sea" nie tylko tę klasę potwierdza, ale wręcz dodaje kolejne podpunkty do artykułów piewców talentu Spaleniaka.

 

Mało do was gadałem, bo najlepiej z publicznością rozmawia się przed wesołą piosenką, a tu jak na złość zostały same smutne - to kolejny cytat z koncertu. Na żywo Spaleniak stawia na minimalizm - zostajemy sam na sam z jego głębokim głosem, gitarą akustyczną i kunsztem Tomasza Mreńcy na skrzypcach. Tymczasem na płycie jest zupełnie inaczej, artysta zgromadził na jednym krążku swoje kompozycje filmowe, dając do zrozumienia, że jego piosenki o smutku i zagubieniu brzmią równie dobrze bez słów. Zamiast nich mamy więc przede wszystkim nastrojowe pląsy gitary narzucające całości nieco bardzo amerykańskiego vibe'u, takiego charakterystycznego zwłaszcza dla południowych stanów. A że pojawiają się one na tle bardzo gęstej i bardzo mrocznej elektroniki, efekt to klimat ze ścieżek dźwiękowych do takich seriali, jak "Detektyw", "Dark" czy "Westworld". Polak by się tam nadawał jak nikt inny.

 

Spaleniak przyzwyczaił nas do tego, że z wszystkiego, co robi emanuje smutkiem. Nie inaczej jest tym razem, jednak bywa również niepokojąco ("Two Days Six Hours" z shorta filmowego "2 days 6 hours" w reżyserii Mateusza Kucharskiego), sennie (gdy do głosu dochodzi właśnie głos artysty w mruczandowej wersji w "Train"), czy wyjątkowo pięknie i optymistycznie w "Dawn".

Mój problem z tą płytą jest taki sam, jaki mam z każdą inną ścieżką dźwiękową - utwory są za krótkie (może poza "Suspension" czy tytułowym "Burning Sea"). Zanim zdążę się wczuć w klimat kawałka, ten już się kończy. Ale podejrzewam, że to z jednej strony wymóg filmowego medium, a z drugiej konwencja. Zarzut więc obalony.

 

Ważną postacią na trasie koncertowej jest przywołany wcześniej Tomasz Mreńca. Znam go przede wszystkim z fenomenalnego koncertu podczas ubiegłorocznego Soundrive Festivalu, gdzie jego wypełniony dymem i gęstą atmosferą sceny Cargo koncert okazał się być największą pozytywną niespodzianką. Panowie poznali się przypadkiem przez Weronikę Izdebską, ich wspólną znajomą, która obydwóm nakręciła teledyski ("Back Home" Spaleniaka i "Man in the Fog" Mreńcy). Niby przypadek, ale w takich, nomen omen, przypadkach można wierzyć w przeznaczenie, bo na "Burning Sea" współpraca tych obdarzonych wspaniałą wrażliwością artystów śmiga w najlepsze. Szkoda, że na krążku ogranicza się tylko do singlowego i tytułowego utworu, jedynego nie wyłącznie instrumentalnego. Ten jest fenomenem samym w sobie. Gdy został pokazany pod koniec ubiegłego roku, mój werdykt mógł być tylko jeden - polski elektroniczny dark pop na najwyższym światowym poziomie, w którym sąsiaduje z takimi tuzami jak Apparat czy Fever Ray. I to z pewnością się nie zmienia.


Antena Krzyku/2019


Oddaj swój głos:


Strona korzysta z plików cookies w celu zapewnienia realizacji usług. Korzystając ze strony wyrażasz zgodę na używanie cookies, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki. Możesz określić warunki przechowywania lub dostępu do plików cookies w Twojej przeglądarce...

NEWSLETTER FACEBOOK INSTAGRAM

© 2010-2024 Soundrive

NEWSLETTER

Najlepsze artykuły o muzyce