Obraz artykułu AJ Tracey - "AJ Tracey"

AJ Tracey - "AJ Tracey"

62%

Kiedy zapraszaliśmy AJ Tracey'ego na Soundrive Festival 2017, w rodzimej Anglii miał już całkiem solidną pozycję, potwierdzoną chociażby wspólnym występem z 30 Seconds to Mars kilka miesięcy później. Po licznych EP-kach, mixtape'ach i singlach dopiero teraz ukazał się jednak debiutancki album.

Brytyjski rap natychmiast wywołuje skojarzenia z grimem, ale poza nielicznymi wyjątkami ("Doing It"), na pierwszym wydawnictwie Tracey'ego wytwór londyńskich ulic jest obecny albo jako jeden z wielu składników, alb wcale.


Zmiana w stosunku do wcześniejszych, publikowanych od 2015 roku utworów nie jest przypadkowa - Dizzee Rascal czy Wiley nie zdołali osiągnąć sukcesu po drugiej stronie Atlentyku, bo (jak twierdzi Tracey) tej muzyki nie da się przetłumaczyć na realia dumnych spadkobierców pionierskiego hip-hopu, więc on sam postawił na zderzenie z amerykańskimi trendami (auto-tune, trapowy bit, rzucenie Gucci tu i ówdzie), co najdobitniej słychać w "Prada Me". Problem w tym, że kompromisy rzadko wychodzą muzyce na dobre, a w tym kawałku Tracey niemalże idzie w ślady 21 Savage'a i wciela się w postać wyimaginowanego MC z Atlanty. To piosenka, która ma sprostać trendowi, wpisać się w niego i przyciągać publiczność, a tym samym jest po prostu żebraniem o popularność.
 

Obok "fast-foodowych" piosenek jest tutaj na szczęście dużo dobrego, chociażby ponure "Nothing But Net" nawiązujące do brytyjskiego drillu, w którym kilka wersów wypluwa gościnnie Giggs, współautor prawdopodobnie największego przeboju tej sceny - "Let's Lurk" 67. Świetne są także "Horror Flick" z horror-popwym nastrojem jednoznacznie kojarzącym się z imprezą utrzymaną w duchu Halloween (trochę jak "Everybody (Backstreet's Back)" Backstreet Boys) albo "Ladbroke Groove" wyraźnie zainspirowane innym typowo londyńskim gatunkiem, popularnym na początku lat 90. UK garage. Zazwyczaj albumy konstruuje się w taki sposób, aby jak najwięcej atutów umieścić na samym początku, zachęcić słuchacza. Debiut Ché Woltona Granta - jak naprawdę nazywa się AJ Tracey - przewrotnie zostawia jednak najlepsze smaczki na sam koniec, choć z drugiej strony może nie ma w tym nic dziwnego, że na pierwszy ogień poszły piosenki najbardziej schematyczne, skoro komercyjny sukces jest głównym celem dwudziestoczteroletniego rapera.

 

Największą wadą "AJ Tracey" jest brak spójnej wizji - te piętnaście utworów nie brzmi jak album, a raczej jak kolejny mixtape. Tracey przypomina klienta wyposażonego w podkłady supermarketu, który nie zrobił wcześniej listy tego, co naprawdę potrzebuje, więc wkłada do koszyka mnóstwo niepotrzebnych, ale dobrze prezentujących się na regale produktów. Drobnym rozczarowaniem jest także tematyka utworów - to głównie standardowe braggowanie, a przecież w przeszłości Tracey nie bał się sięgać po tematykę społeczno-polityczną i komentarze dotyczące swojej najbliższej rzeczywistości. Nawet dla materiału tak bardzo eklektycznego warto ustalić precyzyjną wizję, tutaj łączenie różnic oznacza łączenie znakomitych pomysłów z bardzo miałkimi i trudno nie odnieść wrażenia, że Tracey zszedł poniżej swoich możliwości, przeczuwając, że zwiększy to szanse na prowadzenia wystawnego życia, o jakim tak ochoczo rapuje.


wydanie własne/2019



Strona korzysta z plików cookies w celu zapewnienia realizacji usług. Korzystając ze strony wyrażasz zgodę na używanie cookies, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki. Możesz określić warunki przechowywania lub dostępu do plików cookies w Twojej przeglądarce...

NEWSLETTER FACEBOOK INSTAGRAM

© 2010-2024 Soundrive

NEWSLETTER

Najlepsze artykuły o muzyce