Obraz artykułu Sharon Van Etten - "Remind Me Tomorrow"

Sharon Van Etten - "Remind Me Tomorrow"

90%

Od ostatniej pełnowymiarowej płyty Sharon Van Etten minęło prawie pięć lat. W tym czasie Sharon zdążyła wydać jedną EP-kę, zagrać w serialu, zacząć i rzucić studia, urodzić dziecko, pojawić się na kilku płytach jako gość (chociażby u Marissy Nadler). Napisała też kilkadziesiąt piosenek. W wywiadzie dla New York Timesa mówiła, że w zakamarkach komputera ma poukrywane kilka albumów.

Na "Remind Me Tomorrow" - tytuł odnosi się do ostatnich, zabieganych lat - Sharon wybrała dziesiątkę, jak sama mówi, najbardziej eksperymentalną i pracowała nad nadaniem im ostatecznego kształtu pod okiem Johna Cogletona. A jednak "Remind Me Tomorrow" zaczyna się identycznie jak "Are We There" - mocnym, fortepianowym akordem. Sitting at the bar I told you everything / you said "holy shit" - poetyka pierwszych słów też jest bardzo w stylu Van Etten. Na czym polega ta postulowana eksperymentalność?

 

Amerykanka postawiła na brzmienia syntezatorów. To one prowadzą piosenki, na nich opiera się struktura, one decydują o charakterze albumu. Gitary - tak przecież dominujące na poprzednich płytach - pojawiają się incydentalnie, na zasadzie dodatkowego smaczku czy struktury. Syntezatory, przede wszystkim analogowe, mają tak dużą rolę na "Remind Me Tomorrow", że jeden singiel Sharon nazwała po prostu "Jupiter 4" - jak sprzęt, na którym napisała tę piosenkę. A jednak mimo tej - wydawałoby się - przełomowej zmiany, rdzeń piosenek został taki sam. To nadal w swojej istocie indie rock wywodzący się z folku. Najbardziej słychać to w "Comeback Kid" czy "Seventeen". W tym drugim, swoistym pożegnaniem z Nowym Jorkiem i rozliczeniem z młodością, Sharon zbliża się do najbardziej żarliwych momentów springsteenowskiego heartland rocka.

 

Zmienił się za to wydźwięk tekstów. Choć "Remind Me Tomorrow" to płyta brzmieniowo najmroczniejsza w karierze artystki, to teksty traktują przede wszystkim o, wreszcie, spełnionej miłości. W pogrzebowym w swojej naturze "Jupiter 4" Van Etten śpiewa: I've been waiting my whole life for someone like you. I tak jest w każdym utworze. Pod warstwą rozedrganych, niskich dźwięków syntezatorów kryją się wyznania miłości, codzienności rozświetlanej uczuciem. Po latach przeżywania miłości za bardzo albo do niewłaściwej osoby, Van Etten znalazła się we właściwym miejscu z właściwą osobą.

 

Najpiękniejszy moment znów zostaje pozostawiony na sam koniec. Delikatna, oniryczna ballada "Stay" porusza do głębi. Van Etten śpiewa zza zasłony pogłosu do swojego syna, zastanawia się, jaka będzie jego przyszłość, kim się stanie. Idealne zwieńczenie fenomenalnego albumu.

 

Po pięciu latach Sharon wróciła odmieniona, szczęśliwsza, gotowa na odważniejsze pomysły i nagrała jedną z najlepszych płyt w swojej karierze. Pozostaje mieć tylko nadzieję, że na kolejną nie trzeba będzie tyle czekać.


Jagjaguwar/2019


Oddaj swój głos:


Strona korzysta z plików cookies w celu zapewnienia realizacji usług. Korzystając ze strony wyrażasz zgodę na używanie cookies, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki. Możesz określić warunki przechowywania lub dostępu do plików cookies w Twojej przeglądarce...

NEWSLETTER FACEBOOK INSTAGRAM

© 2010-2024 Soundrive

NEWSLETTER

Najlepsze artykuły o muzyce