Obraz artykułu Luton - "Black Box Animals"

Luton - "Black Box Animals"

80%

Włosi słynęli niegdyś z muzyki elektronicznej, czasem chamskiej rąbanki, czasem zwykłego italo disco. Na szczęście czasy się zmieniły i od Włochów właśnie dostaliśmy "Black Box Animals" - album ambientowo-klasyczny, pełen niedomówień i znakomitych rozwiązań.

Na debiutanckiej płycie projektu Luton możemy znaleźć miks różnych gatunków - od ambientu przez nowoczesną muzykę klasyczną i filmową aż do elektronicznych, niemal mechanicznych motywów. Roberto P. Siguera i Attilio Novellino podróżowali po Europie, nagrywając poszczególne partie swojego longplaya, tworząc prawdziwą "nową muzykę".

 

"Black Box Animals" jest wydawnictwem spokojnym, z momentami odskoczni, gdzie słyszymy mocniejsze uderzenie czy też nagromadzenie dźwięków, a wszystko po to, żeby słuchacz pozostał z tym krążkiem na dłużej, żeby po kolejnej nucie nadal był zainteresowany kontynuowaniem swojej przygody z Luton. Jest to ciekawy zabieg - zmiany i poszukiwania, nawał pomysłów, które poddają dźwięki różnym mutacjom. Jednak te przeobrażenia nie zawsze są płynne. Czasem wręcz nie wiadomo, czy nadal słuchamy tej samej piosenki, czy może w ogóle zmieniła się płyta. I nie chodzi tu o wielką różnorodność materiałową, bo akurat klimat i środki wyrazu są dość jednoznaczne, ale o użycie tego wszystkiego na bardzo rozmaite, momentami niezrozumiałe, sposoby. Nieprzewidywalność tego materiału jest jednocześnie jego wadą i zaletą.

 

Płyta rozpoczyna się utworem "Mount Kenya Imperial", w którym naprzemiennie pobrzmiewają instrumenty smyczkowe i wszelkie przeszkadzajki oraz trzaski momentami imitujące rytm. W połowie kawałka robi się nieco post-rockowo, coraz bardziej podniośle, by zakończyć się syntetycznie. "Spectres of Mark" odchodzi od monumentalności swojego poprzednika - to miniatura na fortepian, w której skrywane są smyczkowe tła. Początek "Södermalm Phantom Cab" jest bardzo mroczny, słyszymy nagrania terenowe (podjeżdżający samochód, szczęknięcie drzwi), a następnie wynurzają się z tego zapętlone dronowe tła, które wyznaczają pewien rytm. Nawarstwiające się dźwięki nie tworzą jednak całości, utwór brzmi jakby był zlepkiem trzech motywów. Trzecia część to już miejsce, gdzie grają instrumenty dęte. Tych trzech motywów w jednym utworze zdecydowanie lepiej byłoby posłuchać oddzielnie, każdy z nich zasługuje na rozszerzenie, na o wiele dłuższy wstęp, kolejne warstwy i wspaniałe zakończenie.

 

"Eternal Now" jest kolejną miniaturą złożoną z kilku tekstur, trąbki, fortepianu. Na "Black Concrete" możemy usłyszeć kolejne rozwijające się bardziej lub mniej instrumenty, które dopiero w połowie uświadamiają nam, do czego dana piosenka dąży. Na pierwszy plan wysuwają się pojedyncze akcenty, tło się rozmywa, by na koniec wszystko wyciszyć, bez konkretnej melodii. "Archipelago" to niemal filmowa ballada na trąbkę i kilka strun. W najdłuższym kawałku na płycie - "Night Avalanche" - muzycy czarują nas rozmaitymi teksturami, które przechodzą jedna w drugą. I ponownie mamy tu do czynienia z pewną niekonsekwencją - jest tu kilka wątków, które nie do końca zostały spięte w całość. Z jednej strony dobrze, że aż tyle dzieje się w tych piosenkach, jednak nie do końca jest dla mnie jasne, dlaczego nie są to przejścia płynne. Być może nadmiar pomysłów był w tym przypadku niezbyt odpowiednim wyjściem. "Elk Talk" brzmi jak interludium do utworu, jak wstęp, który został nagrany tuż przed tym właściwym kawałkiem, brzmi jak szybka próba, gdzie każdy z artystów rozgrzewa się, rozgrywa swoje melodie i w pewnym momencie wszystko się spotyka.

 

"Submergence" to pozycja wieloznaczna, która w swojej drugiej części wprowadza niepokój i pewną dezorientację. "Ice Museum" rozpoczyna gra na fortepianie, zaraz po nim pojawiają się synthowe tła, ciągle uzupełniane akordami na fortepianie. Utwór rozwija się powoli, dołącza do niego gitara i kolejne warstwy dźwięków, które nakładając się na siebie formują niemały hałas. Na sam koniec dostajemy "Silent Fireworks", gdzie po raz kolejny ukazuje się pełna ilustracyjność muzyki, którą tworzą Luton.

 

Bardzo ważna na tym albumie jest zabawa instrumentem, wykorzystanie go w jakiś inny sposób. Gitary bywają jedynie pojedynczymi szarpnięciami, skrzypce natomiast są tylko szumem w tle. Ważniejsze są tu pojedyncze trzaski, stuknięcia, tąpnięcia, szuranie, uderzenia, niż same melodie tworzone przez poszczególne instrumenty. Jest to wielopłaszczyznowa, niesprecyzowana do końca muzyka z ogromnym potencjałem. Mimo że jest spokojna i wyważona, to wiele znajdziemy w niej chaosu.

 

Jest to dopiero pierwsza płyta duetu, ale już teraz widać, jak wiele ma ona do powiedzenia. Muzycy nie do końca jeszcze wiedzą, w którą stronę należy pójść, bardziej mroczną i ambientową, czy może w muzykę ilustracyjną, filmową, a może w ballady na skrzypce i pianino. Mimo wszystko można jednak uznać, że jest to bardzo udany debiut, pełen sprzeczności, ale także i świeżego spojrzenia. Muzycy nie powielają wzorców, starają się tworzyć nowe, wprawdzie nieokrzesane i momentami kwadratowe, ale wierzę, że za dwa, trzy lata otrzymamy od nich coś na dużo wyższym poziomie nie tylko muzycznym, ale i percepcyjnym.


Lost Tribe Sound/2018


Oddaj swój głos:


Strona korzysta z plików cookies w celu zapewnienia realizacji usług. Korzystając ze strony wyrażasz zgodę na używanie cookies, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki. Możesz określić warunki przechowywania lub dostępu do plików cookies w Twojej przeglądarce...

NEWSLETTER FACEBOOK INSTAGRAM

© 2010-2024 Soundrive

NEWSLETTER

Najlepsze artykuły o muzyce