Ponad trzy lata temu opisywałem Suffering Astrid - wcześniejszy projekt Bruna Janiszewskiego, któremu blisko było do estetyki shoegaze'owej czy też post-rockowej, ale już wtedy instrumentalista z Mławy zapowiadał: Chcę, aby moja muzyka rozwijała się organicznie, aby wydrążyć wartość muzyki samą w sobie na tyle, na ile jest to możliwe. Nic jednak nie wskazywało na to, że kierunek rozwoju będzie tak odległy od ówczesnych nagrań, znacznie bardziej eksperymentalny i wyciszający, choć pewne powiązania da się wychwycić.
Album "Portrait of a Young Man as a Transcendentalist" Suffering Astrid z 2015 roku otwiera utwór "Glorious Season", gdzie obok hałaśliwej, przesterowanej gitary i mechanicznych bitów pojawia się subtelny kontrast w postaci dzwonków brzmiących nie tyle jakby w nie uderzano, co jak fragment plenerowego nagrania z czyjegoś balkonu, gdzie w rolę muzyka wciela się wiatr. Niespodziewanie to właśnie ten drugoplanowy element przetrwał, a na "Tatrzańskim oniryzmie" dzwonki stanowią podstawę, tym razem wręcz zagłuszając gitarę, ale już nie elektryczną, tylko akustyczną.
Po albumie o takim tytule można by oczekiwać przede wszystkim tajemniczej, sennej atmosfery i faktycznie te trzy - trwające ponad pięćdziesiąt minut - kompozycje przenoszą w świat Tatr imitujących góry z kart powieści fantasy. Czas trwania każdego z tych "rozdziałów" nie jest jednak wydłużony na siłę, osiągnięty na bazie iteracji czy po prostu nudny. Pierwszy kawałek na albumie, "Powrót do hal", otwierają gitarowe akordy przypominające amerykański folk, stopniowo dołączają do nich kolejne instrumenty, w tym doskonale pasujący do zarysowywania dźwiękowych krajobrazów flet, a dynamika wciąż na przemian rośnie i maleje, pod koniec dostajemy nawet drobne nawiązanie do Suffering Astrid w postaci tremolo na jednej strunie, ale jako że jest to struna gitary akustycznej, zupełnie nie kojarzy się z post-rockową specyfiką.
W rozmowie z 2015 roku Janiszewski deklarował, że nie wiąże kariery zawodowej z muzyką i faktycznie wszystko wskazuje na to, że jest to dla niego przede wszystkim introwertyczna pasja, której nie stara się za wszelką cenę wypromować. Janiszewskiemu może na tym nie zależeć, ale mi zależy, bo "Tatrzański oniryzm" to piękna, chwytająca za serce muzyka, która zasługuje na to, żeby dotrzeć do szerszego grona odbiorców.
wydanie własne/2018