Obraz artykułu Neena - "Flipside"

Neena - "Flipside"

87%

Nie wiedziałem o występach Neeny w telewizji. Nie rzucę pretensjonalnym: "Nie mam nawet telewizora" (odbiornik mam, ale służy wyłącznie do oglądania kaset VHS), niemniej przestałem śledzić SMS-owe zmagania muzyczne na etapie pierwszego sezonu Must Be the Music. Mam zarazem świadomość, że piętno talent show w odczuciu wielu dumnych słuchaczy "alternatywy" jest równoznaczne wyklęciem, ale warto wyzbyć się tego uprzedzenia, a Neena to doskonały powód.

Nadrobiłem zaległości i wiem już, że Nina Karpińska wystąpiła w telewizji w wieku zaledwie piętnastu lat i dotarła do drugiego miejsca. Imponujące? Chyba tylko wówczas, jeśli organizujecie Dni Ziemi Kociewskiej albo telewizyjnego Sylwestra, bo sukces w tego typu programach nie daje żadnej innej przepustki. Na szczęście Neena nie dała się złapać na perspektywę szybkiego spieniężenia talentu i postanowiła poświęcić trzy kolejne lata na szlifowanie warsztatu, komponowanie, szukanie muzycznej tożsamości. Było warto, bo muzyka z "Flipside" broni się bez załączonego do niej CV.

 

"Strange Land" - pierwszy utwór na albumie - wprowadza nastrój rodem z filmu grozy. Najpierw pojedyncze uderzenie w werbel działa jak jump scare, później wchodzą chór "duchów" i syntetyczny dźwięk imitujący klawesyn. Jeśli więc horror, to raczej w nastroju tych gotyckich, od studia Hammer, ale nie ma takiej możliwości, aby cokolwiek innego mogło się przebić na pierwszy plan, kiedy wybrzmiewa ten niezwykły głos. To zbyt charakterystyczna barwa, zbyt duża siła i charyzma tak intrygująca, że można ją odczuć nawet bez obecności wokalistki w tym samym pomieszczeniu. Może więc wyobrażenia o duchach nie są tu bezzasadne...

 

Neena ma to, co w popie z lat 80. lubię najbardziej - zdolność łączenia smutku i radości, mroku i wpadających w ucho melodii. Nie ma tu jednak nawiązań do modnego retro synthpopu, to podobieństwa odczuwalne w nastroju, a także w ogromnym trudzie w jednoznacznym stwierdzeniu, czy chociażby "Strange Land" (tak, to mój ulubiony moment "Flipside") jest utworem radosnym, czy przygnębiającym.

 

Duża w tym zasługa Bartosza Dziedzica - producenta obdarzonego wyjątkową zdolnością przemieniania popu w twórczość znacznie ambitniejszą niż z definicji powinien być. To on pomagał ukształtować "Grandę" Moniki Brodki, "Migracje" Meli Koteluk czy "Małomiasteczkowego" Dawida Podsiadło. Najważniejsze jest jednak to, że Dziedzic nie ma ani specyficznej maniery, ani ambicji, żeby finalnie materiał przypominał bardziej jego dzieło niż artystki, z którą współpracuje. Dzięki temu "Flipside" nie może kojarzyć się z żadną z wcześniej wyprodukowanych przez niego płyt i dopiero dojście do informacji o autorach albumu pozwala ułożyć wszystkie elementy zagadki w całość. Dopiero wtedy staje się oczywiste to, że coś tak świeżego, nietuzinkowego i przebojowego zarazem musiało powstać przy jego udziale.

 

Innym znakomitym utworem na "Flipside" jest "The Game", które do sieci trafiło już rok temu, a w dodatku trafiło w sposób wart poświęcenia uwagi, bo opatrzone postapokaliptycznym teledyskiem, w którym silna władza wojskowa "chroni" społeczeństwo przed zagrożeniami zza wielkiego muru. W końcu zaangażowany polski pop, którego twórczyni nie obawia się, że niewygodne pytania odbiorą jej wygodne oferty koncertowe? Mam nadzieję, że tak, bo chociaż polska muzyka nigdy nie miała się lepiej niż dzisiaj, to jej bardziej radiowemu obliczu nigdy nie potrzeba było buntu równie mocno, jak dzisiaj, a Neena ma wszelkie predyspozycje ku temu, żeby dokonać przewrotu.


Warner Music/2018


Oddaj swój głos:


Strona korzysta z plików cookies w celu zapewnienia realizacji usług. Korzystając ze strony wyrażasz zgodę na używanie cookies, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki. Możesz określić warunki przechowywania lub dostępu do plików cookies w Twojej przeglądarce...

NEWSLETTER FACEBOOK INSTAGRAM

© 2010-2024 Soundrive

NEWSLETTER

Najlepsze artykuły o muzyce