Nie, to nie będzie tekst typu wujowski wywód po wigilijnym obiedzie, ale skoro romantyzm został wskazany jako główna inspiracja dla "Lawy", to trudno się do tego nie ustosunkować. EP-ka jest w przekonaniu muzyków dowodem na to, że romantyczne tradycje wciąż są kamieniem węgielnym polskiego DNA i kulturowego paradygmatu. Mogę tylko dodać, że niestety tak jest, bo właśnie od romantyzmu zaczęło się narodowe męczeństwo trwające po dziś dzień, które idealnie opisał Robert Krasowski, historyk filozofii: Polacy nie uczestniczą w polityce, ale w historii zbawienia. Nie ma w niej miejsca na rozsądek, taktykę i interes, a jedynie na ofiarę i krew płynącą spod cierniowej korony.
In Twilight's Embrace nawiązuje jednak także do tej ciekawszej strony romantyzmu, czyli do literatury, a zwłaszcza "Dziadów" i powstałego na ich bazie filmu "Lawa" Tadeusza Konwickiego. Lawa oczywiście nie wulkaniczna, bo - jak można przeczytać na kartach dramatu Mickiewicza - nasz naród jak lawa, z wierzchu zimna i twarda, sucha i plugawa, lecz wewnętrznego ognia sto lat nie wyziębi; plwajmy na tę skorupę i zstąpmy do głębi. Inspiracja świętem zmarłych nie jest natomiast wyłącznie tematyczna. To przede wszystkim próba oddania nastroju przełomu października i listopada, co siłą rzeczy nie może być aż tak agresywne, jak ubiegłoroczny album Poznaniaków.
Na "Vanitas" ścierały się wpływy black i death metalowe, tutaj zdecydowanie dominuje ten pierwszy, łatwiejszy do swobodnego formowania, a przy okazji doskonale współgrający z naszym wymagającym językiem (dowodów na to mógłbym wymienić mnóstwo, z Furią na czele). W żadnym z sześciu utworów nie ma wyraźnych melodii, którym należałoby podporządkować słowa, a ewoluujące właściwie od samego początku działalności In Twilight's Embrace zdaje się być w tym surowym, wolnym od ograniczeń brzmieniu wyjątkowo swobodne. Czy to miejsce docelowe zespołu? Tego pewnie nie wiedzą nawet sami muzycy, ale jeżeli w ogóle mieliby się zatrzymywać, to mam wrażenie, że lepszego momentu nie znajdą.
Z literatury czerpie także konstrukcja EP-ki, która ma wyraźne początek, rozwinięcie i zakończenie. "Zaklęcie" to wprowadzenie do dramatu/rytuału, którego więź z metalem sprowadza się właściwie wyłącznie do głosu Cypriana Łakomego. Gdyby zastąpić go kimś nieposługującym się "skrzekiem", powstałby utwór w stu procentach rockowy. Z kolei w "Dziś wzywają mnie podziemia" bywa na odwrót - to instrumenty grawitują ku metalowi, a przestrzeń wokalną często wypełnia chór. We "Krwi" historia rozwija się w pełni. Gdyby wyjąć ten kawałek z kontekstu (czego nie polecam, "Lawa" najlepiej sprawdza się odsłuchiwana w całości), dostalibyśmy jeden z tych black metalowych walców, spod których trudno się wyzwolić.
Druga połowa EP-ki zaczyna się od tego, co na łamach Teraz Rocka zostałoby nazwane "rockowym pazurem", ale w "Pełni życia" czuć już, że dramaturgia materiału obiera kierunek na kulminację ("Ile trwa czas") i finał ("Żywi nieumarli"). W tym ostatnim ponownie wraca chór - już zupełnie inny, desperacki i szaleńczy, a gdybym koniecznie szukał dziury w całym, to przyczepiłbym się wyłącznie ostatnich dwudziestu sekund, czyli typowo koncertowego finału z uderzaniem w perkusję po całości. Dobrze, że przynajmniej ostatnim dźwiękiem nie jest samotny crash.
Z wszystkich wcieleń In Twilight's Embrace to jest najciekawsze. Jeżeli wcześniejsze was nie przekonały, podejdźcie do "Lawy" jak to debiutanckiego materiału zupełnie innego zespołu.
wydanie własne/2018