Nie przypadkowo przeszukuję wspomnienia właśnie w recenzji nowego albumu Belzebong - kieleckiej kapeli, która ma zdecydowanie więcej zwolenników zagranicą niż w Polsce. Jestem pewien, że ta ociężale wytaczająca się z głośników muzyka naszpikowana samplami ze starych filmów i aluzjami do dymu wiadomego pochodzenia w 2008 roku zawładnęłaby moim odtwarzaczem na wiele tygodni. Każda z tych długich, instrumentalnych kompozycji brzmi na banalnie prostą do odegrania, ale technika nie ma tu większego znaczenia - liczy się atmosfera. Belzebong wciąż potrafi ją przywoływać, ale nawet najbardziej wyjątkowe miejsce na Ziemi staje się tylko kolejną metą, jeżeli zaglądamy do niego zbyt często. "Light the Dankness" to kolejna meta.
Wszystkie cztery utwory z nowego albumu brzmią dobrze, a jednocześnie jak dziesiątki innych stonerowych utworów. O istnieniu pułapki w jądrze tego gatunku wiele kapel zdało sobie sprawę zawczasu (chociażby Ampacity czy Octopussy) i obrało kurs na inne brzmienia, czerpiąc ze swojej pierwotnej inspiracji tylko niektóre elementy. Belzebong wyraźnie się natomiast zasiedział i chociaż jestem przekonany, że nie wynika to z wyrachowania, lecz z autentycznej pasji do tej muzyki, w 2018 roku trudno słucha się czegoś, co brzmi jak demo kolejnego albumu Electric Wizard.
Jestem pewien, że "Light the Dankness" najlepiej sprawdza się na żywo - ta muzyka ma zupełnie inne właściwości, kiedy można odsłuchiwać jej odgrywanej w czasie rzeczywistym przez zespół. W domowym zaciszu, kiedy umysł nie może pozbyć się skojarzeń i porównań, kiedy nie może odpłynąć razem z tymi hipnotyzującymi rytmami, to po prostu kolejny stonerowy album.
wydanie własne/2018