Sarmację tworzą Michał Kołowacik i Paweł Bartnik. Obaj mają za sobą różnorodne doświadczenia muzyczne. Bartnik odpowiadał za elektronikę w kIRk i Msza Święta w Altonie. Jego solowe dokonania to kilka krążków, które wydał jako DJ Sajko, a ostatnia, ubiegłoroczna EP-ka ("Przeciwciała") to mroczna, duszna odpowiedź na elektroniczne dokonania polskiej sceny techno ostatnich lat. Kołowacik natomiast występuje pod pseudonimem Echo Deal i nawiązuje do niemal każdego gatunku elektroniki. Jego ostatnia płyta ("Baron") najwięcej czerpie z dubu. Panowie sporo eksperymentują i nigdy nie wiadomo, co przyniosą ich kolejne kompozycje.
Dwa lata temu nakładem Father and Son Records and Tapes miała ukazać się ich pierwsza płyta - "Tutejsi". Nie doszło jednak do tego. W ubiegłym roku muzycy wydali natomiast EP-kę "Taxi", nieco trip- i hip-hopowe wydawnictwo z domieszką dubu. Następnie Sarmacja pojawiła się na składance "Doubts 2" (wydanej przez Pawlacz Perski) z kawałkiem "Cynaderki", który zahaczał o klimaty footworkowe. Na tegorocznym albumie "Tutejsi" dostaliśmy natomiast dopracowany, niepokojący, dubowy materiał. Dubu jest niby dużo, ale momentami przykrywa go masa muzycznych odniesień, na przykład do techno i ambientu. Nie ma jednak mowy o niekontrolowanych kompozycjach, wszystkie ruchy są tu przemyślane.
Niepokój wprowadzony został już w pierwszym utworze - "Centrum pogranicza" i - o dziwo - na pierwszy plan wysuwają się właśnie przeszkadzajki, a następnie synthy. Bas pobrzmiewa dopiero gdzieś w oddali. Można powiedzieć, że jest to najbardziej zróżnicowany numer z tych, które znalazły się na płycie.
"Chłopa i wierzbę tu równo cięli" jest jednym wielkim pędem, pogonią za czymś. Mogliśmy usłyszeć ten kawałek już dwa lata temu, kiedy w ramach prezentacji dla magazynu Estrada i Studio Sarmacja zagrała próbkę swojej muzyki. Fantastycznie pocięte sample skrzypiec budują podniosły nastrój i zmuszają ciało do pulsacyjnego tańca. Można się w tym zatracić. Idealnie nadawałby się na rave'owe imprezy wprowadzając w obsesyjną ekstazę. Być może trochę brakuje tu początku, środka i końca, ale z drugiej strony jest to po prostu nieco inne rozumienie konstrukcji utworu.
Podobnie jest z kawałkiem "Ziemia łapie oddech", gdzie zwalniamy tempo. Tytuły są dość adekwatne do tego, co serwują muzycy. Mamy tutaj inny rodzaj repetycji - takiej, która wprowadza w hipnozę, uspokaja jak unoszenie się na wodzie. Jest bardziej trip-hopowo, delikatnie, mimo że mamy do czynienia z bardzo syntetycznym brzmieniem. Od czasu do czasu pobrzmiewają smyczkowe sample, które nie do końca są tu na miejscu, dopiero tuż przed końcem, wszystko jest na tyle rozwinięte, że brzmi bardzo dobrze.
"Sztuka oczekiwania" jest niejako przedłużeniem klimatu z poprzedniego utworu. Jest spokojnie, mamy trochę mroku, ale sam kawałek nawiązuje jakby delikatnie do synthpopu z lat 80., zwalniając nieco tempo i dodając odrobinę szmerów oraz innych perkusjonaliów czy smyków. Dubu tu stosunkowo niewiele. Ponownie mamy raczej trip-hopowe uniesienia, jednak w powietrzu nadal unosi się bas.
Najdłuższym utworem tego albumu jest "Polska", cover piosenki Kultu. Ale nie, nikt tu nie śpiewa, nie recytuje. Końcówka to burzenie pewnego porządku ustalonego wcześniej poprzez jednostajny bas i pogłosy w tle. Wszystko, co dotychczas zostało wzniesione, rozmyło się, żeby przejść na kompletnie inny elektroniczny poziom. Muzycy bawią się samplami i pokrętłami swojego sprzętu, aby nieoczekiwanie wszystko uciąć, pozostawiając nas w letargu i niedosycie. Odświeżenie tego utworu, nadanie mu nowych wartości jest wyjątkowe.
"Tutejszych" można odbierać dwojako - z jednej strony mamy całą małomiasteczkową otoczkę (sprawdźcie koniecznie, jakie grafiki towarzyszą temu krążkowi - młoda para na "polskim" dywanie, typowa meblościanka, a na niej zdjęcia, święta figurka, telewizor i proporczyki), z drugiej strony muzyka (z małymi wyjątkami) nawiązuje raczej do wielkomiejskiego stylu życia. Tytuły budzą regionalne wspomnienia, sprawiają, że słuchając tej płyty, możemy poczuć się po prostu dobrze. Odniesienie do "Polski" Kultu jest też świetną, swojską klamrą dla całego albumu. Swojskość jest tym, co artyści chcą nam zaserwować, odchodząc jednak w inne rejony muzyczne niż nasze rodzime disco polo. Ta lokalność ukazana została w nieco odmienny sposób.
Nie jest to dzieło wybitne, ale Sarmacja jest na dobrej drodze, by tworzyć nowe, ciekawe projekty, bo w tym, co robią widać nieszablonowość, śmiałość w aranżowaniu i autentyczność. Panowie ciągle bawią się elektroniką i w zasadzie nie ma znaczenia, jak to nazwiemy. Najważniejsze jest to, że materiał jest spójny, a końcówka ostatniego numeru zwiastuje coś więcej. Michał Kołowacik i Paweł Bartnik sporo obiecują tym wydawnictwem, oby ta deklaracja odnalazła się w naszej polskiej rzeczywistości.
Astigmatic Records/2018