Obraz artykułu John Grant - "Love is Magic"

John Grant - "Love is Magic"

60%

John Grant na swoim nowym albumie ostatecznie porzuca folk i brnie w elektronikę. Nowy krążek wypełniony jest dziwacznymi, futurystycznie brzmiącymi melodiami i tradycyjnie prowokującymi tekstami. Czy jednak ekscentryzm "Love is Magic" nie obniży spójności wydawnictwa i czy jest to na pewno kolejny udany element dyskografii Granta?

Grant wychował się w Kolorado w bardzo konserwatywnej rodzinie. W wieku dwudziestu lat przeniósł się do Niemiec, a po powrocie do Stanów założył rockową formację The Czars, która szybko zyskała uznanie krytyków, wydając sześć studyjnych albumów - dwa ostatnie zostały wydane przez label Simona Raymonde z Cocteau Twins, Bella Union. Przez wiele lat Grant zmagał się z uzależnieniem od alkoholu i narkotyków, co wpłynęło na rozpad zespołu w 2004 roku. Artysta przez pewien czas całkowicie porzucił profesjonalną karierę muzyczną, choć wciąż sporadycznie komponował nowe utwory. Do powrotu na scenę przekonali go członkowie zespołu Midlake - Grant podjął z nimi pracę nad swoim debiutanckim albumem "Queen of Denmark". Osobiste teksty, w których muzyk zmierzył się z tematyką uzależnień i odkrywania odmiennej orientacji seksualnej zyskały krytyczny rozgłos i kilka nagród MOJO (w tym Album Roku). Drugi album, "Pale Green Ghosts" był pierwszym, w którym Grant wprowadził elementy muzyki elektronicznej - producentem materiału został Biggi Veira z Gus Gus. Wkrótce w dorobku Amerykanina znalazły się współprace lub występy z tak różnymi artystami, jak Hercules & Love Affair, Elbow... Robbie Williams i Kylie Minogue. Na kolejnym krążku ("Grey Tickles, Black Pressure") Grant powrócił częściowo do muzyki akustycznej, ale moim ulubionym nagraniem z tego albumu pozostaje syntezatorowe "Disappointing" - znakomity duet z Tracey Thorn (Everything But the Girl).

 

Latem pięćdziesięcioletni brodacz ogłosił swoje czwarte wydawnictwo - "Love is Magic", promowane sześciominutowym (drobiazg jak na standardy Granta) singlem o tym samym tytule, dość prostolinijnym utworem o niezdolności do ignorowania uczucia, czy ci się to podoba, czy nie. Piosenka, podobnie jak sam album, jest zdominowana przez dźwięk klawiszy. Jak twierdzi Amerykanin, zawsze marzył o osiągnięciu takiego brzmienia, deklarując: Niczego w świecie nie kocham tak bardzo, jak arpeggiatora w syntezatorze! i z błyskiem w oczach wymieniając ciekawostki z historii Mooga. Choć nie zawsze można było domyślić się tego z jego twórczości (szczególnie tej powstałej w okresie spędzonym w The Czars), w młodości na okrągło słuchał "Speak and Spell" Depeche Mode i "Upstairs At Eric's" Yazoo. Jego ulubionym utworem na krążku jest "Tempest", oda do nastoletniej samotności i poznawaniu siebie w świecie gier na Atari. To znakomity obraz młodzieńczej alienacji, ucieczki przed nastawioną wrogo rzeczywistością.

 

Charakterystyczne dla artysty poczucie humoru widoczne jest między innymi w "Preppy Boy" - rytmicznym disco-funku (Come on now, pretty boy. If you've got an opening, I am unemployed). Seksualne napięcie kipi z "He's Got His Mother Hips", które doczekało się znakomitego teledysku - nie możecie go przegapić. Grant nie unika także tematyki politycznej - w otwierającym album paranoidalnym "Metamorphoses", katastroficznej litanii współczesnych dramatów (nawet "Who created ISIS?"), podanej w cynicznej formie prasowych nagłówków nie zabrakło: Baby's in The White House, playing with his toys. W nieoczekiwanym ruchu, nagranie to transformuje się jednak w balladę opłakującą stratę bliskiej osoby.

 

W "Smug Cunt" Grant atakuje ludzi wykorzystujących takie instrumenty, jak religia do zarabiania pieniędzy. Jakby Jezus nawoływał: Bądź cholernie zachłanny! - szydzi w wywiadzie. Artysta przekonuje jednak, że nie jest antyamerykański: Uwielbiam Amerykę, słychać to we wszystkim moich utworach. To, co dzieje się teraz w tym kraju nijak nie przystaje do mojej jego definicji, ale ogromna część amerykańskiej populacji myśli inaczej. Oni wielbią Trumpa jak Boga, co jest naprawdę obraźliwe. Charakterystyczne jest jednak to, że krążek dynamiczny, a niekiedy nawet wściekły zostaje zamknięty przez spokojne nagrania - melodyjne "Is He Strange", czy dedykowane Chelsea Manning "Touch & Go", w którym artysta zapewnia: You can't stop the progress of the truth. Jeśli tęsknicie za folkową inkarnacją Granta, te piosenki prawdopodobnie najbardziej przypadną wam do gustu.

 

"Love is Magic" jest albumem bardzo osobistym, w którym Grant wyraża siebie równie ekspresyjnie, co zawsze. Tym razem niektóre aranżacje wydają się przeszarżowane i - nie sądziłem, że to napiszę - chciałbym, aby refleksyjny duch "Grey Tickles, Black Pressure" był bardziej obecny. Ironiczny stosunek Amerykanina do otaczającej go rzeczywistości (w którym jednocześnie brakuje showmaństwa, szkodzącego często innemu doskonałemu songwriterowi zza oceanu - mam na myśli naturalnie Fathera Johna Misty) sprawia, że w jego piosenki wciąż warto się wsłuchiwać.


Rough Trade/2018


Oddaj swój głos:


Strona korzysta z plików cookies w celu zapewnienia realizacji usług. Korzystając ze strony wyrażasz zgodę na używanie cookies, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki. Możesz określić warunki przechowywania lub dostępu do plików cookies w Twojej przeglądarce...

NEWSLETTER FACEBOOK INSTAGRAM

© 2010-2024 Soundrive

NEWSLETTER

Najlepsze artykuły o muzyce