Dwa lata młodsza "Here and Nowhere Else" ustrukturyzowana nawet tak samo - osiem kawałków, siedem krótkich, jeden ewoluujący w dłuższą improwizację - powtórzyła sukces artystyczny. Maszyna zacięła się na "Life Without Sound", płycie do bólu poprawnej, bez odrobiny szaleństwa i gniewu, które definiują zespołowe wcielenie Cloud Nothings.
Ten gniew i wściekłość, których brakowało na "Life Without Sound" pojawia się na "Last Building Burning" prawie w nadmiarze. Wykrzyczana "On an Edge" ociera się o autoparodię, szczęśliwie to jedyny taki przypadek. Tegoroczny odpowiednik "Wasted Days" – "Dissolution" - rozpędza się do przesilenia przypominającego najlepsze momenty Sonic Youth.
Wszystkie piosenki napisał z Baldim Jason Gerycz, który jak zawsze jest cichym bohaterem płyt Cloud Nothings. Bez jego opętańczej i niezwykle charakterystycznej, prawie metalowej gry na perkusji zespół straciłby połowę swojej mocy. Słychać, że tęsknili za większą agresją, bo tak głośno i zapalczywie nie grali nigdy. Choć od pierwszych do ostatnich sekund nie da się pomylić z żadnym innym zespołem, to brzmią bardzo świeżo. Przybrudzili wokale, Baldi pozwala sobie na więcej krzyku, jakby chcieli stłumić swoje popowe ciągoty.
Cloud Nothings nagrali najbardziej agresywną płytę w swojej karierze, ale na szczęście nie zapomnieli o melodiach (w końcu u zarania był to sypialniany pop punkowy projekt Baldiego) i wykrzesali z siebie piosenki, do których warto wracać. Choć wiadomo, "Attack on Memory" jest tylko jeden. Aha, jeszcze jedno - słuchajcie tego głośno, najgłośniej jak się da.
Carpark Records/2018