Obraz artykułu Dilly Dally - "Heaven"

Dilly Dally - "Heaven"

70%

Dilly Dally byli prawdziwym odkryciem Soundrive Festivalu sprzed dwóch lat. Ich debiutancki album "Sore" nie schodził z moich głośników i z niecierpliwością wyczekiwałem na kolejną porcję muzyki w ich wykonaniu. "Heaven" już osłuchane, a czy ja jestem ukontentowany? Tak, ale przyznam, że liczyłem na troszkę więcej.

Dilly Dally to przede wszystkim grupa przyjaciół. Tak w trakcie wydania pierwszego albumu mówili o sobie członkowie zespołu, to jest Katie Monks, Liz Ball, Jimmy Tonny oraz Benjamin Reinhartz. Przyjaźń była impulsem do tworzenia muzyki i to dzięki niej zespołowi w ogóle udało się tę pierwszą płytę nagrać. To też jej powolny rozpad, spowodowany wyczerpującą trasą, niespodziewanym, przekraczającym oczekiwania wzrostem popularności zespołu oraz pesymizmem dotyczącym zastanej rzeczywistości po powrocie do kraju był przyczyną tego, że na "Heaven" musieliśmy czekać tak długo.

 

Aby w ogóle powrócić i nagrać nowe utwory, członkowie Dilly Dally musieli najpierw od siebie odpocząć. Poukładać własne życia prywatne, przezwyciężyć problemy i słabości. Wszystko po to, by usiąść i znów móc razem nagrywać muzykę. Monks z początku zaczęła sama tworzyć nowe kompozycje, ale szybko zrozumiała, że nie o to jej chodzi. Chciała znowu poczuć więź z zespołem, zacząć od nowa i praktykować swoją jedyną religię - muzykę.

 

O chęci bycia wolnym, niezależnym i pewnym "zrestartowaniu" swojej muzycznej drogi opowiada zresztą pierwszy singiel i pierwsza piosenka z "Heaven". Paradoksalnie "I Feel Free" najbliżej do "starego" brzmienia Dilly Dally, które zyskało tu trochę oddechu. Bazę nadal stanowią przesterowane gitary i płynne przejścia od niewinnie, a nawet słodko brzmiącego głosu Monks, do charakterystycznego krzyku. Jest jednak w tym utworze większa piosenkowość i nośność, "I Feel Free" już na starcie miał zdecydowanie większe szanse na to, by stać się hitem. Co zresztą się wydarzyło.

 

Brzmienie nie zmieniło się aż tak bardzo, po prostu ewoluowało. Do inspiracji Pixies, The Smashing Pumpkins czy przede wszystkim całym ruchem riot grrrl/grunge (z Hole na czele, a jakże) doszło też kilka innych grup. Sama Monks wskazuje na U2 (choć nie ma go tu wiele), dołącza też Sonic Youth. Inną rzeczą jest to, że zespół wyraźnie zwolnił. Przy pierwszym odsłuchu nie uderzyło mnie to tak bardzo. Przy kolejnych miałem już wrażenie, że wszystko zagrane jest tutaj o połowę wolniej niż na debiucie. I to rozwiązanie powoduje, że przy minimalnej modyfikacji brzmienia zmienia się odbiór całej muzyki.

 

Przede wszystkim Dilly Dally chce być mroczniejsze. To zasługa przytłaczających tekstów, ale minorowy klimat nie wygasa nawet na chwilę głównie za sprawą zmiany stylu. Wyraźna i ciężka sekcja rytmiczna oraz krzyki Monks w połączeniu z równie wrzaskliwymi gitarami wywołują ciarki na plecach. "Sore" też miewało zwolnienia, ale przeplatało je z mocnymi, wyraźnymi przyspieszeniami, tutaj trochę mi tego brakuje. Takie "Sorry Ur Mad" brzmi niemal jak odrzut z "Sore", ale przyspieszenie w tej kompozycji to nadal ledwo trucht.

 

Nie jest to problem per se, a raczej kwestia tego, że Dilly Dally stanęli w rozkroku. Są za wolni na to, by przeprowadzić kolejną, grunge'owo-punkową rewoltę, a zbyt szybcy na to, by wciągnąć całkowicie do swojego smutnego, aczkolwiek niepozbawionego nadziei świata. Same kompozycje są ciekawe - "Marijuana" zawiera niezwykle ambiwalentne emocje, potęgowane przez to, że raz mamy do czynienia z kakofonią, by zaraz spotkać na swej drodze spokojne, niebiańskie niemal dźwięki gitary; rozmarzony i leniwy "Bad Biology" zamienia się w drugiej połowie w prawdziwy popis zdolności wokalnych i interpretacyjnych Monks; "Believe" naprawdę podnosi na duchu (Believe in yourself, cause that's all that matters / Love is an ocean, don't hide in the shadows); a najbardziej "normalny", indie-rockowy "Pretty Cold" sprawia, że normalność staje się synonimem bycia interesującym.

 

Dilly Dally samo wykopało sobie grób, ale i samo się z niego wydostało. "Heaven" to bardzo emocjonalny album, który był zespołowi potrzebny. Zwolnili, poukładali myśli w głowach i przy okazji nagrali sporo dobrej muzyki. Mimo że prawdopodobnie jestem w mniejszości (co potwierdza mój research dotyczący odbioru płyty w serwisach zagranicznych), to czekam na powrót większej energii w ich wykonaniu. W końcu jeśli podczas kryzysu potrafią nagrać taki album, to co będzie, gdy już wyjdą z niego na dobre?


Partisan Records/2018


Oddaj swój głos:


Strona korzysta z plików cookies w celu zapewnienia realizacji usług. Korzystając ze strony wyrażasz zgodę na używanie cookies, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki. Możesz określić warunki przechowywania lub dostępu do plików cookies w Twojej przeglądarce...

NEWSLETTER FACEBOOK INSTAGRAM

© 2010-2024 Soundrive

NEWSLETTER

Najlepsze artykuły o muzyce