Entropia pojawiła się w szczytowym momencie popularności post-metalu (co oznacza, że słuchało go trzysta osób, a nie pięćdziesiąt) i chociaż zarzucanie ich wczesnym utworom odtwórczości byłoby niesprawiedliwe, to wyraźnie biło od nich zauroczenie trendem dominującym w tej bardzo wąskiej niszy. Szybko jednak okazało się, że ekipa z Oleśnicy i Wrocławia to wieczni tułacze, którzy nie tyle szukają własnego brzmienia, co uczynili z poszukiwań swoją cechę charakterystyczną. Na "Vacuum" dotarli natomiast do takiego miejsca, gdzie aż chciałoby się zatrzymać ich na dłużej.
Piętnastominutowe "Poison" mimo że najdłuższe na albumie - a może właśnie dlatego - najlepiej oddaje jego różnorodność. Pierwsze sekundy grawitują ku czemuś, co chciałoby się wepchnąć do szufladki podpisanej przedrostkiem "post-", ale nie do końca wiadomo, co napisać po nim. Niespełna dwie minuty później perkusista zaczyna narzucać szybsze tempo, a jego agresywna, black metalowa partia wkrótce zderza się z brzmieniem... syntezatora. Tak, tak, dzisiaj łatwo o tym zapomnieć, ale można wykorzystywać ten instrument nie tylko w synthpopie i synthwavie. Jeszcze przed trzecią minutą cała ta konstrukcja zostaje jednak zburzona, wyciszona, hałasuje gdzieś w tle z równymi uderzeniami stopą na froncie. To wstęp do najciekawszego momentu "Poison", gdzie każdy z instrumentów (łącznie z syntezatorem) zaczyna budować nerwowe tempo.
Znacie ścieżkę dźwiękową z "Dunkierki"? To podobny poziom generowania niepokoju na powoli narastającym crescendo, ale w połączeniu z bardziej ponurym, syntetycznym nastrojem w stylu chociażby Jóhanna Jóhannssona i muzyki do "Mandy" (współtworzonej zresztą przez Randalla Dunna, którego każdy słuchacz współczesnego metalu powinien doskonale znać). Dźwięki są inne, nastrój gdzieś pomiędzy, ale Entropia z 2018 roku nie daje się porównać wprost do żadnego zespołu, więc dla zobrazowania tego, co można na "Vacuum" usłyszeć trzeba sięgać po tak karkołomne odniesienia.
Każdy kolejny fragment trzeciego albumu kapeli udowadnia, jak nieprecyzyjnym narzędziem są gatunki muzyczne. Z drugiej strony być może precyzyjnym, ale tylko w pewnych warunkach, podobnie jak sposoby pomiaru czasu ziemskiego stają się zupełnie bezużyteczne po opuszczeniu naszej planety. Entropia krąży gdzieś nad nami, sięga po środki przypominające psychodeliczny rock czy jazzową improwizację wymieszane z black metalową surowością, ale to obiekt, którego nikt wcześniej nie zbadał i właśnie dlatego tak trudno oderwać się od "Vacuum". To nie tylko nowe rewiry dla zespołu, ale i dla słuchacza, który z każdym kolejnym odsłuchaniem będzie rozszyfrowywał nowe zagadki.
Wiem, o czym niektórzy z was natychmiast pomyślą - przecież to Oranssi Pazuzu!, ale nie sądzę, aby to wciąż powracające porównanie nadal było adekwatne. Na pewno bardziej pasowało do "Ufonaut", ale na "Vacuum" zakres kompozytorskiej wyobraźni muzyków Entropii wykracza poza wszelkie analogie. To jeden z najciekawszych metalowych albumów, jakie słyszałem (nie w tym roku, w ogóle) i nie mogę się doczekać, żeby poznać kolejny przystanek na wiecznej tułaczce tego wyjątkowego zespołu.
Arachnophobia/2018