Obraz artykułu Soft Kill - "Savior"

Soft Kill - "Savior"

80%

Soft Kill nie jest grupą, która wydając debiut, szturmem zdobyła dużą rzeszę wiernych odbiorców. To przykład zespołu, który powoli, małymi kroczkami budował swoje brzmienie, zyskiwał nowych fanów i dochodził do sedna tego, co chce im swoją grą przekazać. Na wydanym w tym roku "Savior" udało im się wreszcie wskoczyć na wyższy pułap. Szkoda tylko, że nastąpiło to w takich okolicznościach.

Często słucham płyt bez dodatkowego kontekstu. Nie zawsze jest mi on potrzebny. Poza tym wychodzę z może i nieprawidłowego, ale osobistego założenia, że dobra muzyka broni się sama. Tak było też z "Savior", który w ostatnim czasie często gościł w moich głośnikach. Jednak przed napisaniem tego tekstu coś mnie podkusiło. Nazwijcie to "dziennikarskim obowiązkiem". Dotarłem do informacji o okolicznościach powstania tej płyty i to, czego się dowiedziałem, nie zmieniło mojego zdania, co do jakości tego materiału. Na pewno jednak pogłębiło zarówno odbiór tekstów, jak i pozwoliło lepiej zrozumieć przyczyny tego, że na "Savior" znalazła się aż tak osobista, depresyjna i emocjonalna muzyka.

 

W trakcie powrotu z trasy promującej poprzednie wydawnictwo ("Choke") będąca w ósmym miesiącu ciąży żona lidera grupy, Tobiasa Grave'a, zaczęła bardzo mocno krwawić. Zespół znajdował się na totalnym odludziu - bez szpitali, bez możliwości uzyskania jakiejkolwiek pomocy. Gdy wreszcie udało im się dotrzeć do kliniki w Sacramento, partnerka Grave'a trafiła na stół operacyjny. Procedura się powiodła, ale dzień po niej jedno z płuc nowo narodzonego syna pary zapadło się i chłopiec był w stanie krytycznym. Podłączony do aparatury podtrzymującej życie, nakłuwany igłami i znajdujący się w bardzo złym stanie walczył o życie przez kilka kolejnych tygodni. Grave czuwał przy nim cały czas i to wtedy, mając przy sobie gitarę i bas, skomponował podstawę większości utworów, które znalazły się na "Savior".

 

Ból, strach i oswajanie śmierci oraz własnych, wewnętrznych demonów. To wszystko słychać niemal w każdej kompozycji z tej płyty. Już w otwierającym "Swaddle" czuć pewne zmiany w stosunku do poprzednich wydawnictw. Nie stricte muzyczne, bo co prawda samo brzmienie rozszerzyło się na wpływy amerykańskiego, gotyckiego rocka, ale to w końcu nie aż tak wielka różnica. Największą przemianą przeszedł sam Grave. Swój głęboki głos schował za instrumentami. To daje poczucie zdystansowania, nieobecności i pewnego chłodu. Szczególnie zestawiając to z tym, z jak osobistymi tekstami mamy do czynienia na tej płycie. Pod tą warstwą niedostępności kryje się jednak więcej, bo pozorna beznamiętność podszyta jest ogromnym ładunkiem emocji. Nie zawsze trzeba krzyczeć, by pokazać rozpacz.

 

Przy całym smutku, którym przesiąknięte jest "Savior", jest też miejsce na światło. To pojedyncze dźwięki, krótkie momenty. Jak chociażby brzmienie klawiszy w "Trying Not to Die" lub początkowy fragment "Missing" - chyba najbardziej optymistyczny moment całego albumu - czy też końcówka "Cry Now, Cry Later", która przynosi, co prawda dość pozorne, ale jednak, pocieszenie. A gdyby nie minorowa tonacja gitar w "Do You Feel Nothing?" i powolne tempo granych riffów w "Hard Candy", to mielibyśmy do czynienia z bardzo pozytywnymi melodiami. Gdyby.

 

Dużo mówi się o podobieństwach Soft Kill do Joy Division. Ja ich tu nie widzę. Bliżej im zdecydowanie do The Cure. Szczególnie wokal Grave'a może kojarzyć się ze Smithem, co potwierdza "płaczliwa" maniera w "Cry Now, Cry Later" czy „Do You Feel Nothing?". "Savior" nie będzie współczesną "Pornography", ale i tutaj istnieje pewna korelacja. Podążając głęboko we własne emocje i odczucia, Soft Kill buduje atmosferę monotonii i zagubienia. Osiąga to przede wszystkim dzięki dość prostym, ale niezwykle melodyjnym riffom, które znajdują się zawsze na pierwszym planie. To one budują główną oś historii; zimne, zagrane jakby od niechcenia, powtarzane w nieskończoność wywołują apatię i sprawiają, że czujemy się, jakbyśmy spadali w coraz głębszą otchłań. Otchłań pełną wewnętrznych lęków, błędów przeszłości i żalu. Otoczoną ze wszystkich stron niepokojąco przetworzonymi dźwiękami, przywoływanymi za pomocą syntezatora, drugiej gitary oraz wyraźnej i uwydatniającej ten ponury klimat, gry sekcji rytmicznej.

 

Jakkolwiek to nie zabrzmi, "Savior" oprócz ogromnego ładunku smutku, przynosi też ukojenie. W końcu droga do poznania siebie, rozliczenia się z własnymi emocjami i oswojenia ich nie jest drogą prostą. Mimo wszystko Soft Kill potrafią podnieść na duchu. Widzimy światełko w tunelu. Syn i żona Grave'a przeżyli, on sam nadal walczy z uzależnieniem, ale teraz jasno widzi cel i nie boi się mówić o tym głośno. Zespół zgotował nam tą płytą prawdziwą terapię. Nieprzyjemną i niezbyt ładną, ale najważniejsze, że skuteczną i paradoksalnie, podnoszącą na duchu.


Profound Lore/2018


Oddaj swój głos:


Strona korzysta z plików cookies w celu zapewnienia realizacji usług. Korzystając ze strony wyrażasz zgodę na używanie cookies, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki. Możesz określić warunki przechowywania lub dostępu do plików cookies w Twojej przeglądarce...

NEWSLETTER FACEBOOK INSTAGRAM

© 2010-2024 Soundrive

NEWSLETTER

Najlepsze artykuły o muzyce