Przesłuchiwanie „My Sweet Honey Bunny” Sonic Dragolgo, „100% No Soul Guaranteed” Nasenbluten, dorobku Rotterdam Termination Source i innych gabberowych klasyków to fizycznie wycieńczające zadanie. Tempo sięga dwustu uderzeń na minutę; z automatów perkusyjnych dobiegają zniekształcone, ciężkie uderzenia basów; z syntezatorów agresywne riffy; a efekt potęgują powtarzalność i nieznaczne zmiany w strukturach – pot wstępuje na czoło od samego wytężania słuchu. Takie były zresztą intencje, w końcu to muzyka klubowa, kojarzona z imprezami w słynnych holenderskich przybytkach pokroju rotterdamskiego Parkzicht.
Lasy na trzecim albumie przeszły radykalną przemianę i czerpią z gabbera pełnymi garściami. Maciej Wojcieszkiewicz (Stendek) i Jacek Prościński (wh0wh0) nie próbują się jednak podszywać pod któregoś z DJ-ów ze słynnych składanek Thunderdome, przenoszą hardcore'ową imprezę w rewiry dobrze sobie znane zarówno ze wcześniejszych albumów w duecie, jak i z działalności solowej oraz licznych innych projektów, sięgających od jazzu po produkcję albumu „Bang!” Reni Jusis. Nie ma co do tego złudzeń już od otwierającego „Hymnoga”, który wbrew groźnej zapowiedzi w tytle albumu, nie przytłacza prawie tysiącem BPM-ów (mieści się raczej w umiarkowanym tempie około stu uderzeń na minutę). Prościński gra w dodatku na zestawie perkusyjnym i padzie do sampli, co nawet na poziomie narzędzi pracy odróżnia trójmiejski duet od korzystających wyłącznie z mikserów i decków gabberowców. Na tym jednak nie koniec odstępstw od normy, bo zamiast naśladować elektroniczny beat, partie perkusyjne grawitują w kierunku dilla jazzu, a takich połamańców w tej muzyce się nie gra.
„Gabbstep” ma większe szanse zadowoli tych, którzy dali się przyciągnąć opisem albumu (zwłaszcza fragmentem o gabberowej sekcie dążącej do przekroczenia maksymalnej liczby BPM-ów), ale stylistyczna niejednorodność zawarta jest już w tytule – dubstep, czy nawet bardziej spopularyzowany przez Skrillexa brostep z jego charakterystycznym wobbly basem, jest tutaj równie istotnym elementem składowym. I tak właściwie już do końca – prawie zawsze jest jakieś „ale”, które nie pozwala Lasom ugrzęznąć w odtwórczym banale. „Killer Hair Clipper” jest melodyjny ponad gatunkowy standard, w „Curvidonie” perkusja znowu pełni pierwszoplanową rolę (i wcale nie stopa, a hi-hat z werblem), „RUI” na mapie gatunkowej należałoby usytuować pomiędzy jumpstylem a hard trancem, „Zaronmi” blisko do drum and basu spod znaku jego halftime'owej odnogi. Na tym tle nawet stricte gabberowy „Australian Open” brzmi świeżo, a jego porażająca moc jest tym większa, że kontrastuje z różnorodnym materiałem, zamiast stanowić integralną część jednej wielkiej „łupanki”.
Ważnym elementem „999” jest humor. Od zdjęć na przykład na koniach z żurawiami gdańskiej stoczni w tle przez „stroje z epoki”, czyli kolorowe dresy z lat 90., po osobliwe teledyski – wszystko jest tutaj z jednej strony igraszką ze specyficzną estetyką, z drugiej nie zniża się do poziomu drwiny czy bezdusznego eksploatowania. Nie potrafię stwierdzić, czy dla prawdziwych gabberowców będzie to wszystko autentyczne i zachęcające do odtańczenia hakkena, czy spotka się z oporem na wzór niechęci żywionej do Deafheaven albo Liturgy wśród ortodoksyjnych słuchaczy metalu. Na pewno natomiast dla niegabberowca taka formuła jest znacznie bardziej przystępna, różnorodna i absorbująca.
S7 Records/2025