W ostatnich pięciu latach brytyjska scena jazzowa najśmielej poszukiwała nowego kierunku dla jazzu, ale nie odnalazła go w zatraceniu się w wolnych improwizacjach. Free jazz może wydawać się najbardziej naturalną drogą rozwoju, ale usłany jest sidłami przypadkowo zastawionymi przez gigantów pokroju Ornette'a Colemana czy Cecila Taylora, którzy często okazują się inspiracją nie do prowadzania własnych poszukiwań, a do naśladowania poczynionych przez nich odkryć. W Wielkiej Brytanii zrobiono krok wstecz, śmiałe pomysły połączono z metodami powszechnie stosowanymi w mainstreamowym jazzie, a rezultat to muzyka niepodlegająca prastaremu podziałowi na ambitną i komercyjną.
Pochodząca ze Szwajcarii Lucia Cadotsch podąża tym tropem - jako wokalistka nieoperująca niekonwencjonalnymi technikami emisji głosu, na pewno zdaje sobie sprawę z tego, że ma moc łagodzenia partii odgrywanych przez resztę zespołu (w którego składzie znajdują się zresztą Kit Downes i Petter Eldh - dwie trzecie londyńskiego Enemy). Po wyodrębnieniu z tła akustycznego i umieszczeniu na czele kameralnych kompozycji folkowych czy indie popowych, jej zwrotki nie utraciłyby ani odrobiny czaru, ale prawdziwa magia polega na tym, że pozostałe cztery osoby odpowiedzialne za brzmienie "Speak Low II" często zmierzają w przeciwnym, bardziej awangardowym kierunku.
Petter Eldh i saksofonista Otis Sandsjö stanowią podstawę składu tria Cadotsch, Downes i wiolonczelistka Lucy Railton pojawiają się w kilku momentach wymagających dodatkowych źródeł dźwięków, co wiąże się z kolejnym czynnikiem pozornie stanowiącym ograniczenie, a faktycznie wyzwalającym - utwory ze "Speak Low II" nie zostały napisane na potrzeby tego albumu. W oryginale jest to twórczość tak różnorodnych postaci, jak Duke Ellington, Brian Eno, Rickie Lee Jones, Kurt Weill czy Randy Newman (młodszym pokoleniom znany niemal wyłącznie z czołówki do "Toy Story"). Pierwowzory są na ogół dość proste, a to narzuca dyscyplinę, zmusza do wykazania się pomysłowością w obliczu licznych ograniczeń i często okazuje się znacznie ciekawsze i bardziej wymagające niż mierzenie się z bezkresem wolnego improwizowania.
Szczególnie wyróżnia się Eldh, który bazuje na prostych partiach i niekiedy z premedytacją to podkreśla, ale częściej sprzeciwia się, czasami traktuje nawet pudło rezonansowe jak perkusję, której brak w inwentarzu zespołu nigdy nie stanowi mankamentu. Dużą zaleta jest także produkcja, nad którą trio osobiście czuwało wraz z Mattim Nivesem, założycielem wytwórni We Jazz. Jest w niej mnóstwo przestrzeni, a dźwięki instrumentów znakomicie współgrają z wyraźnie słyszalnymi wdechami i wydechami Sandsjö albo szarpnięciami za struny Eldha, co wraz z odrobinę wycofanym głosem liderki kreuje kameralną, melancholijną, momentami wręcz ponurą aurę. Najlepiej oddaje to utwór "Wild Is The Wind", pierwotnie skomponowany na potrzeby filmu George'a Cukora o tym samym tytule (u nas "Dziki jest wiatr"), ale dzisiaj znany przede wszystkim z wersji Davida Bowiego z albumu "Station to Station" z 1976 roku. W trakcie odsłuchiwania można odnieść wrażenie, że zespół stoi tuż obok i gra specjalnie dla nas.
Już ponad sto lat temu krytyk Carl Van Vechten przekonywał, że nastał moment, w którym kompozytorzy "klasyczni" nie będą mogli uważać się za jedynych piewców postępu i faktycznie muzyka importowana ze Stanów Zjednoczonych okazała się rewolucyjna, ale nie musiało minąć wiele czasu, by także ona uległa pokusie reprezentowania elit. Wiek później historia zatacza jednak krąg i chociaż tym razem nie jest to ani wydarzenie spektakularne, ani tak szeroko komentowane (co zresztą jest problemem całej współczesnej sztuki), wskazuje na kompromis tam, gdzie miało go nigdy nie być, a "Speak Low II" jest tego świetnym przykładem.
We Jazz/2020