Stołeczny zespół od początku pokazuje przy tym, że zamierza podążać własną drogą i mimo wyraźnego czerpania inspiracji z obydwu scen, nie zamierza zostać po prostu kolejną kapelą z tego nurtu.
„Collision Course” wyróżnia się bardzo sprawnym zacięciem kompozytorskim. Żadnego z utworów nie można określić mianem „progresywnego” albo przesadnie skomplikowanego, ale często potrafią zaskoczyć. Z warstwą instrumentalną świetnie współgrają do tego wokale, w których nieustannie miesza się bardzo dobry niski quasi-growl z czystymi partiami. Bardziej melodyjne zaśpiewy nie nadają przy tym przesadnie lukrowanego tonu, z jakim lata temu często można było się spotkać w metalcorze. Bliżej im do tego, co robił Chuck Billy w środkowym okresie działalności Testament.
To porównanie wskazuje na jeszcze jeden istotny aspekt albumu – Vehement wyłamuje się ze schematu zmetalizowanego hardcore'u i zamiast czerpać garściami z dwóch najbardziej ekstremalnych odmian metalu, sięga po nieco lżejsze wpływy. Nie znaczy to, że jest lekko – „Collision Course” to brutalny album pełen rozpędzonych partii oraz miażdżących zwolnień. Jest ciężko, ale nie ekstremalnie, co paradoksalnie okazuje się dużą zaletą, bo pozwala zespołowi lepiej wyeksponować swój styl i atuty. W tym kontekście bezsprzecznie największą inspiracją stołecznej grupy jest Merauder (czemu w pewien sposób daje nawet upust na okładce), ale o kopiowaniu nie może być mowy. Nawet jeśli wpływów nowojorskiego klasyka jest tutaj sporo, Vehement nie ma trudności z zarysowaniem własnej wizji grania.
„Collision Course” ma też świetną, bardzo przejrzystą produkcję. W instrumentach czuć naprawdę dużo mocy i przestrzeni, a zróżnicowany wokal został silnie wyeksponowany. Nowoczesna realizacja albumu nie odbiera mu intensywności, dzięki czemu może to być materiał, który spodoba się też fanom starszej szkoły. Jedynie w przypadku perkusji można trochę ponarzekać - bębny brzmią doskonale, ale całość wiele by zyskała, gdyby zamiast na „klikaną” stopę, postawiono na bardziej pełne i głębsze brzmienie.
W trakcie odsłuchu debiutu Vehement ciśnie się na usta zwrot „złoty środek”. Warszawiacy świetnie lawirują pomiędzy inspiracjami zaczerpniętymi z dwóch scen, jednocześnie eksponując własną tożsamość. Z jednej strony atakują słuchaczy zagrywkami i beatdownami typowymi dla hardcore'u, z drugiej metalowymi partiami wokalnymi. Bardzo cieszy też, że w ostatnich latach tego typu muzyczne połączenia zaczęły pojawiać się w Polsce (zwłaszcza południowej) jak grzyby po deszczu. Obok Vehement mamy takie zespoły jak chociażby Burning Sky czy Hollowman. Na szczęście nie jest to jednak wysyp projektów zjadających własny ogon i kopiujących siebie nawzajem. Każda z tych grup wyraźnie dookreśla swój sposób grania, co nasuwa na myśl pytanie o to, czy możemy już mówić o rodzącej się potężnej scenie, która osiągnie rozmach podobny do tego, którym od kilku lat szczyci się rodzimy black metal? Czas pokaże, ale „Collision Course” niewątpliwie jest kolejną ważną pozycją w tym nurcie.
Enigmatic Records/2025