Olbrzymi kompleks hutniczy Rheinische Stahlwerke zu Meiderich bei Ruhror powstał na początku XX wieku na północ od Duisburga. Ten rozległy, zanieczyszczony przez osiemdziesiąt lat uprawiania ciężkiego przemysłu teren został w końcu zamieniony w park przeznaczony dla rekreacji i rozwoju kulturowego. Landschaftspark Duisburg Nord jest teraz rdzawo-zielonym połączeniem przyrody i post-industrialnych molochów, budynków pokrytych rurami jak winoroślą, nocą oświetlonych barwnymi reflektorami, a w dzień przytłaczających swoją masywnością. W takich okolicznościach od siedmiu lat odbywa się Traumzeit Festival, który w tym czasie zdążył przyciągnąć kilku artystów z najwyższej półki - Editors, Air, Ólafura Arnaldsa czy The War On Drugs.
Właśnie miejsce i ciekawy line-up były dla mnie największymi magnesami. Oprócz tego trzeba przyznać, że karnety w cenie 70 euro są więcej niż przystępne, a koszt biletu lotniczego Kraków-Dortmund to prawie żart. W dodatku na karnecie festiwalowym można korzystać z pociągów i komunikacji miejskiej. Plusiki.
Szybko o kilku minusach. Przede wszystkim, jest to festiwal raczej lokalny, czułem się tam jak jedyny fan spoza Niemiec, a nawet spoza Duisburga. Niestety przez to ani facebookowy fanpage, ani oficjalny program nie były dostępne w języku angielskim, co trochę utrudniało komunikację. Innym minusikiem było trochę dziwne zarządzanie główną sceną, ale o tym za moment. Podążajcie ze mną do postindustrialnego Zagłębia Ruhry.
Dzień pierwszy: Father Grimm
Festiwal rozpoczął się od szczypty lokalnego kolorytu, jeśli czarny kolor węgla można takim nazwać. Oto w Gebläsehalle, starej hali przemysłowej zmodyfikowanej tak, by przypominała połączenie teatru z gotycką katedrą, wystąpił chór byłych pracowników zakładów. Wszyscy ubrani w odświętne górnicze mundury, które my znamy doskonale z Górnego Śląska, dumnie wyśpiewujący kilka kopalnianych pieśni z powtarzającym się jak mantra "Glück auf", w chrześcijańsko zafiksowanej Polsce znane jako "Szczęść Boże", a skończone piosenką o piciu z kolejnym znanym słówkiem - "sznaps". To z pewnością mogli być byli pracownicy huty, bo przecież jeszcze w latach 80. nad pięknym terenem dzisiejszego parku rozciągały się całuny przemysłowego dymu.
Na dobre festiwal otworzył koncert na malutkiej scenie przy Gazometrze, a pokazał się lokalny zespół Amour Vauche. Jego dwaj członkowie poza graniem gotycko zabarwionego rocka, wyróżniali się czarnymi strojami z naszytymi krążkami odbijającymi światło niczym z teledysku do "Reflektor" Arcade Fire, a także artystką wijącą się między nimi w improwizowanym tańcu-performansie. Trzeba przyznać, że publiczność reagowała w największym stopniu na nią, gdy wysuwała się z odblaskowej peleryny-kokonu albo gdy tańczyła z dymiącą misą pełną kolorowego dymu.