Chyba nie zdradzę wielkiej tajemnicy, mówiąc o twojej przyjaźni z Trupą Trupa. Myśleliście kiedyś o wspólnych nagraniach?
Z Trupą raczej nie. Chyba, że w ramach wsparcia na podobnej zasadzie, na jakiej zrobili to Mikołaj Trzaska czy Tomek Ziętek, którzy pojawili się gościnnie na poprzedniej płycie Trupy. Może też na zasadzie pomocy aranżacyjnej, ale koncertowo raczej tego nie widzę. To są jednak odrębne światy. Czasami rozmawiam z Grześkiem Kwiatkowskim [wokalista i gitarzysta Trupy Trupa] o tym, czy by czegoś razem nie zrobić we dwóch, ale to też byłoby zupełnie inne i kto wie, może kiedyś zrobimy coś razem, może nie. To się dopiero okaże. Na pewno jednak takie sztuczne łączenie nie miałoby sensu.
Wspomniałeś też, że to ty szukasz wytwórni czy miejsc do zagrania koncertów. Po sukcesie "Rite of the End" coś się zmieniło? Dostajesz więcej propozycji?
Zawsze było różnie. Na przykład szef francuskiej wytwórni Ici D'Ailleurs zgłosił się do mnie pierwszy. Chciał zrobić reedycję "Liebestod", ale ostatecznie skończyło się na reedycji "Komplety", a później naturalnie wyszło tak, że wydałem u niego kolejny album. Kiedy natomiast nagram album - tak było z "Liebestod", tak było też ostatnio, przy materiale z Piotrem Kalińskim - po prostu wysyłam te rzeczy dalej, bo można z jednej strony korzystać z utartych ścieżek i istniejących kontaktów, ale można też szukać czegoś nowego. Dlatego z Nanookiem zdecydowaliśmy się wydawać w Denovali. Rozmowy potoczyły się bardzo fajnie, konkretnie, poznaliśmy jednego z szefów wytwórni, pojechaliśmy do Berlina, żeby się z nim spotkać i cieszę się, że mam okazję współpracować z kolejną dobrą wytwórnią.
Identyfikuję się z gronem przyjaciół, wśród których jest właśnie cały zespół Trupa Trupa czy Piotrek Kaliński [...]. To są moi najbliżsi przyjaciele od lat i zabawne jest to, że regularnie spotykamy się [...] i nagle, po iluś latach spotykamy się również na czele rankingu Gazety Wyborczej.
W Trójmieście często podkreślane jest pochodzenie i mówienie z dumą o Trójmiejskiej Scenie Alternatywnej. Ty działasz już na znacznie szerszym terytorium, czujesz związek z lokalną sceną?
Trudne pytanie... Nie czuję jakiejś szczególnej identyfikacji na zasadzie muzycznej rodziny. Identyfikuję się z miejscem, identyfikuję się z gronem przyjaciół, wśród których jest właśnie cały zespół Trupa Trupa czy Piotrek Kaliński, z którym nagrałem Nanooka. To są moi najbliżsi przyjaciele od lat i zabawne jest to, że regularnie spotykamy się, chodzimy na spacery do lasu i nagle, po iluś latach spotykamy się również na czele rankingu Gazety Wyborczej, bo przecież i Trupa, i płyta Piotrka, i Nagrobki znalazły się w czołówce. Jest to zabawne, bo to grono najbliższych znajomych, towarzystwo niemal rodzinne, a dopiero w drugiej kolejności muzyczne.
A czy właściwie chciałbyś, żeby grono odbiorców twojej muzyki było bardzo szerokie? Może lepiej czujesz się jako autor twórczości elitarnej, skierowanej dla mniejszej liczby słuchaczy, ale takich, którzy do odsłuchu zawsze usiądą z pasją i otwartością?
Z całą pewnością chciałbym mieć słuchaczy, którzy siadają do muzyki z pasją, z otwartością i z miłością [śmiech]. Im więcej byłoby ludzi w ten sposób odbierających muzykę, tym byłoby to przyjemniejsze, tym więcej można byłoby grać koncertów i intensywniejszą prowadzić działalność. Nie mam na pewno ambicji, żeby na siłę zamykać się w jakiejś niszy i nie dopuszczać do niej nikogo. Mam raczej nadzieję, że zakres zainteresowania będzie się rozszerzał, a grono osób, które będzie czuło się dobrze z tą muzyką będzie się powiększać.
Współpraca z Piotrem Kalińskim sprawia, że twoja muzyka staje się bardziej przystępna? Wyraźny, rytmiczny bit jest dzisiaj w cenie.
Tak, chociaż ten album nie jest bardzo rytmiczno-bitowy. Są tam takie fragmenty, natomiast całość jest wypadkową naszych wrażliwości, a zarazem jest trochę inny od tego, co na co dzień robi każdy z nas. Lubię ten materiał i ciężko mi powiedzieć, czy jest przystępniejszy... Możliwe, że potencjalnie jest bardziej dostępny dla dużej liczby osób, ale to tak naprawdę dopiero się okaże. To są dość nieprzewidywalne kwestie i sam jestem ciekaw, jak wszystko się potoczy.
Nagrywaliście na Islandii, która często uchodzi za wymarzoną krainą dla muzyków z kontynentalnej Europy. Miałem natomiast okazję rozmawiać kiedyś z pochodzącą stamtąd Hildur Guðnadóttir, która przy pierwszej możliwości uciekła do Berlina, bo nie dość, że na każdym kroku wpadała na swoją rodzinę, to jeszcze na każdym kolejnym na jakiegoś muzyka. Co dla ciebie jest pociągającego w tym miejscu?
Ja akurat dobrze się czuję w Gdańsku i nigdzie bym stąd nie uciekał. Na Islandii również czułem się wspaniale, ale z podobnego względu, z jakiego dobrze czuję się tutaj. Lubię przestrzeń, przyrodę, morze, lubię chłód i tak naprawdę wydaje mi się, że ta nasza nadbałtycka aura jest znacznie bliższa islandzkiej od na przykład adriatyckiej. Wydaje mi się, że i ja, i Piotrek mamy podobne sympatie klimatyczne, natomiast na Islandię pojechaliśmy z tego powodu, że potrzebowaliśmy trochę się odseparować. Padło akurat na to miejsce, bo nałożyło się na siebie kilka rzeczy, które pomogły podjąć taką decyzję. Przede wszystkim udostępnienie studia przez Ólafura Arnaldsa, co zorganizował Tomek Mikołajski - nasz manager. To nam pomogło w szybkiej pracy, bo wcześniej działaliśmy bardzo powoli, odrzucając wiele rzeczy. Wiedzieliśmy jak zrobić te utwory, ale szło nam bardzo wolno, a tam tak naprawdę w tydzień zrobiliśmy cały materiał.
Byłem na waszym koncercie podczas gdańskiego Boiler Roomu, słyszałem też pierwszy utwór z wersji studyjnej i wydaje mi się jasne, że wszystkie wyróżnienia, które otrzymuje teraz "Rite of the End" zostaną powtórzone za rok w kontekście Nanook of the North. To nie jest kurtuazja z mojej strony, ale ta muzyka musi spodobać się dziennikarzom.
Nie mów, że musi, bo jeszcze przeczytają i będzie dokładnie na odwrót [śmiech].
Wydaje mi się, że podsumowania z ostatnich lat pokazują pewien klucz, który pozwala znaleźć się wysoko w notowaniach i chyba jesteście skazani na kolejny sukces.
Mam nadzieję, że to się spodoba. Ja sam mogę powiedzieć, że dobrze mi się słucha tego materiału, co nie jest takie oczywiste, bo zazwyczaj przy pracy nad muzyką w którymś momencie jestem już bardzo zmęczony siedzeniem we własnym sosie i kiedy skończę, porzucam ten materiał, nie słucham go. Do Nanooka wróciłem natomiast po jakiejś chwili i sprawiło mi to dużą radość, dobrze mi się tego słuchało. Sądzę, że ten materiał zasługuje na to, żeby był dobrze oceniony i mam nadzieję, że tak będzie, ale jak rzeczywiście się stanie, nie jestem w stanie przewidzieć.
Oficjalna premiera Nanook of the North to 20 stycznia, Dni Muzyki Nowej, miesiąc później album trafi do sprzedaży, co dalej?
Mamy nadzieję grać jak najwięcej koncertów. Tutaj główną rolę odgrywa właśnie Tomek Mikołajski, który zajmuje się bookingiem w Polsce oraz wytwórnia Denovali, która zajmuje się bookingami w innych krajach. Liczę na to, że Nanook zacznie żyć dobrym, zdrowym życiem.
fot. Rafał Kolsut
fot. mat. promo. Nanook of the North