O początkach zespołu, nagrywaniu debiutanckiej płyty The Feral Trees i związanych z tym wyzwaniach, a także o najbliższych planach opowiadała Moriah Woods.
Jaśmina Miętkiewicz: Kiedy po raz pierwszy spotkałaś się z resztą grupy, miałaś poczucie, że to właśnie to, czego szukałaś, że wydarzy się coś niezwykłego i ważnego na drodze twojej muzycznej twórczości?
Moriah Woods: Wszystko zadziało się bardzo naturalnie. Nie do końca zdawałam sobie sprawę, w co się angażuję. Wszystko stało się dzięki Mariuszowi Antas - widział, jak gram w jakimś niewielkim klubie gdzieś w Puławach i wiedząc, że chłopcy chcieli spróbować czegoś nowego, innego, może włączając w to damski wokal, chciał nas sobie przedstawić. Skontaktował się ze mną i zaproponował, żebyśmy się spotkali i na próbę zagrali razem. Na początku byłam mocno zestresowana - słyszałam parę ich nagrań, widziałam ich zdjęcia i myślałam: "'Oho, twardziele, nie wiem, czy jestem dostatecznie fajna, żeby się z nimi pokazywać [śmiech]". Ale skończyło się próbą, podczas której napisaliśmy "Take it to the Grave". Nigdy nie myśleliśmy o tym, jak o naszym pierwszym lub ostatnim podejściu. To był bardzo naturalny rozwój rzeczy.
Jak wspomniałaś, chłopaki z Hidden World grali dużo cięższą muzykę niż ty. Miałaś jakieś wątpliwości co do tego, czy wyjdzie tak, jak sobie tego życzyłaś? Dużo było kompromisów, żeby pogodzić różne wizje i pomysły?
Nigdy się nad tym specjalnie nie zastanawiałam. Zawsze lubiłam różne gatunki muzyczne i nie zdawałam sobie sprawy, że ci ludzie też gustowali w przeróżnych rodzajach muzyki. Oczywiście, początkowo było dla mnie trochę stresujące, żeby po prostu pokazać się przed nimi i wygrywać spokojne, delikatne piosenki na gitarze, ale jakoś przez to przebrnęłam, bo okazało się, że podobały im się moje solowe nagrania. Wiadomo, że musieliśmy pójść na pewne kompromisy. Dla nich to też była nowość - zwykle obracali się wokół cięższych brzmień, co słychać w ich wcześniejszych dokonaniach. Dla obu stron było to niesamowite doświadczenie, żeby ruszyć w swoim kierunku i spotkać się gdzieś w połowie drogi.
Jeśli chodzi o zespoły, których słuchacie, macie jakieś wspólne źródła inspiracji?
Tak! Wspaniałe, ale też zaskakujące dla mnie było to, że biorąc pod uwagę całą tę ciężką muzykę którą grali, słuchali również takich zespołów jak Timber Timbre czy Chelsea Wolf, którą wprost uwielbiam. Ci artyści grają muzykę z pogranicza mocniejszych rockowych brzmień, jednocześnie czerpiąc dużo z folku. Okazało się, że chłopcy z Hidden World również inspirowali się tymi grupami i to zachęciło ich do odkrywania naszych możliwości do wspólnego tworzenia. Tak naprawdę nigdy wcześniej nie mieli okazji, żeby pójść bardziej w stronę folku.
Grzegorz, Dawid i Mariusz przywykli do pracy w grupie, ty byłaś przyzwyczajona do samodzielnego komponowania. Trudno było ci się przestawić, grać wspólnie z innymi i po części również dostosowywać się do ich pomysłów?
To było zdecydowanie cudowne doświadczenie; wcześniej po prostu sama pisałam piosenkę i sama ją kończyłam. Ale kiedy prezentowałam jakieś nagranie grupie, spotykałam się z różnymi reakcjami: "Popracujmy nad tym, to może być dobre, to może mniej". Czasem trudno mi było odpuścić i pozwolić, by wszystko potoczyło się w innymi kierunku. Pracowało nam się wspaniale razem, dawaliśmy sobie sporo luzu, jednocześnie pozostając komunikatywni i dyskutując o pomysłach, w których wszyscy mieli wspólny udział.
Wszyscy jesteście sobie równi w zespole, czy może jesteście w stanie wyróżnić lidera i osobę decyzyjną w sprawcach pomysłów na tworzenie?
Tych, którzy tworzą podstawę grupy, jest czwórka: - Grzegorz, Dawid, Mariusz oraz ja. Marcin [Klimczak - producent, klawiszowiec] mieszka w Warszawie, a Gosia [Małgorzata Krasowska - altowiolistka] w Lublinie, więc nasza czwórka spotyka się, przedstawiamy pomysły, lub po prostu zaczynamy jam session, aż powstaje jakiś zarys. Wszyscy mamy wspólny udział w ostatecznym kształcie utworów. Sam proces tworzenia jest niesamowity, bo mamy bardzo różnorodne źródła inspiracji, od wszelkich cięższych nagrań po proste, łagodniejsze granie przemieszane z kawałkami o miłości. Przy tym wszystkim kierujemy się obranym przez nas na główną inspirację gatunkiem - folk noir. Spotykamy się i tworzymy razem, dając sobie jednocześnie nieco przestrzeni i mając wspólny wpływ na rozwój utworu. Cały proces jest jednakowy dla każdego i to czyni naszą muzykę interesującą.
Wciąż nad tym pracuję, żeby być bardziej bezpośrednia i prawdomówna, używać mniej metafor i poetyckich konstrukcji, jakkolwiek pięknie by to nie brzmiało.
Moriah Woods
To ty jesteś osobą odpowiedzialną za teksty piosenek czy reszta zespołu też ma w tym swój udział?
Napisałam praktycznie sto procent tekstów, to część zarezerwowana głównie dla mnie. Czasem piszę piosenkę w całości i gotową prezentuję reszcie, ale na początku nie było łatwo, bo nie wszyscy byli na tyle otwarci, żeby pójść w bardziej stonowanym, folkowym kierunku, czyli tym, w czym ja byłam mocniej zakorzeniona. Wiele pomysłów było odrzuconych, co również było dla mnie nowym, ale jednocześnie wzbogacającym doświadczeniem. Ostatecznie, niewykorzystane utwory trafiły na moje solowe płyty. Pomysły na piosenki brały się z moich aktualnych stanów uczuciowych, choć nie brakowało i innych wpływów, jak na przykład w przypadku "Take it to the Grave". Wszystkim, co nagrywamy dzielimy się online. Podczas jednej z takich sesji Grzegorz dopisał pod spodem "grave" i w ten sposób podrzucił mi inspirację na utwór.
Wspomniałaś, że wiele twoich tekstów jest bardzo intymnych. Czujesz się trochę nieswojo lub zawstydzona, dzieląc się osobistymi uczuciami przed publicznością? A może już do tego przywykłaś?
To dobre pytanie. Kiedy zaczęłam pisać utwory, jeszcze w Stanach Zjednoczonych, raczej niewiele występowałam. Przerażające wydawało mi się szczere przelewanie uczuć na tekst, a następnie zaprezentowanie tego publiczności - wiązałoby się to z dużym odsłonięciem się przed innymi. Ale kiedy zaczęłam występować w Polsce, chyba gdzieś z tyłu głowy krążyła mi ta myśl, że może wielu ludzi po prostu nie będzie w stanie zrozumieć, o czym śpiewam [śmiech]. To otworzyło przede mną nowe drzwi, pozwoliło mi trochę odpuścić i poczuć się pewniej z tym, co chcę od siebie przekazać. Pomogło mi to również w przezwyciężeniu tego lęku przed byciem coraz bardziej szczerą. Wciąż nad tym pracuję, żeby być bardziej bezpośrednia i prawdomówna, używać mniej metafor i poetyckich konstrukcji, jakkolwiek pięknie by to nie brzmiało.