Paulina Przybysz - "Chodź tu" (Kayax)
Tego albumu po prostu nie można pominąć. Odtąd jeżeli ktoś jeszcze będzie rechotać, jak to kobiety nie potrafią rapować, wystarczającym kontrargumentem będzie puszczenie mu na przykład znakomitego "Buy Me a Song", ale jeszcze ważniejsze jest to, że w ogóle nie musimy trzymać się podziałów płciowych, bo "Chodź tu" to po prostu świetny, międzygatunkowy materiał. Nie "jak na kobietę", po prostu.
Pham - "Ugly" (wydanie własne)
Ślepota polskich mediów muzycznych na działalność Dawida Phama Ngoca jest zaskakująca. Ten młody człowiek pochodzący z Morowa nad Nysą grywa na takich imprezach jak Lollapalooza albo Middlelands Festival, jego utwory mają setki odsłuchań w serwisie soundcloud, a u nas jakby nikt tego nie dostrzegał... A szkoda, bo "Ugly" - nagrane razem z Austinem Paulem - to przebojowa, intymna i obdarzona ogromnym potencjałem EPka, w której fani Glass Animals czy Nicka Murphy'ego (znanego wcześniej jako Chet Faker) powinni zakochać się bez reszty.
Piernikowski - "No Fun" (Latarnia)
Zgodnie z obietnicą z pierwszej części zestawienia, druga połowa Synów również jest tu obecna i odpowiada na pytanie, które nurtowało mnie od lat - czy za stereotypowym, blokowiskowym dresiarzem stoi jakakolwiek głębia i refleksyjność? Okazuje się, że tak, a Robert Piernikowski to pierwsza osoba od czasu Doroty Masłowskiej i jej "Wojny polsko-ruskiej pod flagą biało-czerwoną", która zdołała dostrzec w tym sztukę. To nie jest hip-hop dla fanów Quebo i Taco, nie wiem nawet, czy w ogóle dla fanów hip-hopu, ale ten zadziorny, powolny flow i minimalne podkłady w moim odczuciu przyćmiewają całą tę komercyjną papkę.
Pin Park - "Krautpark" (Instant Classic)
O Macieju Polaku usłyszałem po raz pierwszy w zupełnie niemuzycznym kontekście, jako autorze zbioru "Nad wodą wielką i cystą", gdzie znalazło się sześćset sześćdziesiąt sześć tak zwanych "sucharów". Szybko okazało się, że jest to postać jeszcze ciekawsza, posiadacz ogromnej kolekcji syntezatorów, który targów dobijał z między innymi Richardem Davidem Jamesem z Aphex Twin. Dopiero niedawno dał się jednak poznać jako muzyk, a duet Pin Park (współtworzony wraz z Maciejem Bączykiem z Robotobibok) to jedno z najciekawszych odkryć w muzyce elektronicznej ostatnich lat.
Popsysze - "Kopalino" (Nasiono)
Po nowym albumie Popsysze można było spodziewać się tylko tego, że nie będzie brzmieć podobnie do albumów wcześniejszych i w tym zakresie trójmiejski zespół nie zaskoczył, zrobił to w każdym innym. Materiał powstawał w tytułowym, niewielkim Kopalinie, nieopodal latarni morskiej, a magię tego miejsca czuć w każdym z utworów. Jest w nich więcej tajemniczości, folkowych fascynacji, ale też odpowiednia dawka rock'n'rollowej energii, która zadowoli oddanych fanów zespołu.
Powidok - "Statek szaleńców" (Sadki Rec)
Kolejny album, o którym było zdecydowanie ciszej niż być powinno. Trzon stanowią Kamil Pater i Marek Karolczyk (obydwaj znani z zespołu Jaaa!) oraz fenomenalna śpiewaczka Barbara Wilińska (znana jako Marianna Moori), ale gościnnie pojawiają się także takie postacie, jak Irek Wojtczak, Cezary Kołodziej czy Bartosz Kapsa. Efekt to wyjątkowe połączenie muzyki etnicznej z elektroniką o wielu obliczach, od tanecznej po eksperymentalną. W moim odczuciu jest to jedno z najciekawszych wydawnictw minionego roku.
Projekt Poezja Kulturystyczna - "Projekt Poezja Kulturystyczna" (Nasiono)
Zjawiskiem, które w 2017 roku obserwowałem ze szczególną uwagą były narodziny nowej odnogi poetyckiego hip-hopu, jaki promowało wydawnictwo Nasiono. Jego najciekawszym przejawem jest natomiast Projekt Poezja Kulturystyczna, który powstał na bazie bloga z wierszami publikowanymi przez mięśniaka z krwi i kości. Nie wiem, czy zwolennicy gatunku są w stanie przełknąć tak daleko idące rozwinięcie znanej im konwencji, ale jeżeli zapomnimy o granicach, otrzymamy po prostu niezwykłe artystyczne przedsięwzięcie niepodobne do niczego, co dotąd słyszeliście.
Quantum Trio - "Duality: Particles & Waves" (Nei Gong Music)
Nie będę powtarzał zachwytu nad trójmiejskim młodym jazzem, który niespodziewanie eksplodował szeregiem znakomitych albumów, zaznaczę tylko, że Quantum Trio to kolejny element tego zjawiska, który swoją wielkość manifestuje w aż dziewięćdziesięciu minutach rozłożonych na dwa krążki.
Raper Orzech - "EP" (Nasiono)
Doczekaliśmy się Franka Kimono naszych czasów, ale raczej nie śmiesznego i nie przaśnego. Podobieństwa ograniczają się wyłącznie do niskiego, romantycznego głosu i nienagannej artykulacji, a także do skromnego podkładu opartego na kilku bitach. Niektórzy mogliby się zastanawiać, czy to w ogóle jest rap, ale skoro szyld głosi: "Raper Orzech", to inaczej być nie może. Orzech jest także jednym z filarów Projektu Poezji Kulturystycznej oraz członkiem HH50+, czyli kolektywu trójmiejskich raperów w wieku powyżej pięćdziesiątki. Czyste szaleństwo!
Red Scalp - "Lost Ghosts" (wydanie własne)
Wiele rodzimych przedsięwzięć, którym bliskie są stonerowe brzmienia podchodzi do swojej twórczości na sztywno, z etosem kierowcy ciężarówki/macho w głowach, a przez to ostatecznie przypominaj tandetne podróbki amerykańskich produktów i z podobnym założeniem podszedłem do pierwszego albumu Red Scalp, bo chociaż w moim własnym mieście po dziś dzień pamięta się o mieszkającym we Wrzeszczu Indianinie Sat-Okhu, to jednak trudno oczekiwać wiarygodnego nawiązania do tej bogatej, różnorodnej kultury w wykonaniu białego człowieka. Na szczęście myliłem się, a Red Scalp na drugim albumie podnosi poprzeczkę jeszcze wyżej - to kawał solidnego rocka o wyjątkowej, hipnotyzującej atmosferze.
Rito - "Rito" (Nasiono)
Ten album jest jednym z najpoważniejszych argumentów za tym, by dokonywać rocznych podsumowań dopiero w styczniu. Ukazał się w połowie grudnia, więc do większości zestawień nie mógł trafić, a zdecydowanie na to zasługuje. Słyszymy tutaj aż dwa zestawy perkusyjne i perkusjonalia, każde obsługiwane przez zupełnie innego, charakterystycznego muzyka - Kubę Staruszkiewicza (z między innymi Pink Freud), Michała Gosa (Lonker See) oraz Jacka Stromskiego (dawniej Apteka, obecnie Ortalion) - a nad wszystkim pieczę sprawuje Piotr Pawlak, współtwórca yassu, ostatnio aktywny raczej jako producent niż jako muzyk. Materiał ma już ponad dwa lata, ale dopiero teraz ujrzał światło dzienne i chwała za to szeregowi osób zaangażowanych w ten cel, bo to jedno z tych wydawnictw, które pozwalają odnaleźć zupełnie nową perspektywę na muzykę czy może nawet bardziej na instrument, bo chociaż słyszymy tu trzech perkusyjnych wirtuozów, to od popisów ważniejsza jest dla nich atmosfera.