I-L
Innercity Ensemble - "III"
To jeden z tych eksperymentalnych projektów, w które zaangażowani są ludzie znani ze Starej Rzeki, Alamedy 5, Kapital czy T'ien Lai, co na jednych będzie straszakiem, a dla innych najlepszą możliwą rekomendacją. Ja zaliczam się do tej drugiej grupy i jeszcze nie zdarzyło się, żeby twórczość tych ludzi znudziła mnie. Tym razem składnikiem dominującym są naleciałości etniczne, słyszalne po odpowiedniej modyfikacji i preparacji, czyli trend, który powoli zaczyna dominować w światowej awangardzie. Innercity Ensemble nie można jednak traktować jako naśladowców, mamy do czynienia z prekursorami.
Jacek Sienkiewicz - "Hideland"
W ubiegłym roku nazwisko Sienkiewicz było częściej kojarzone z tytułami "Nomatter" i "Drifting" niż z "W Pustyni i W Puszczy". Gwałtowna popularność producenta, który na scenie techno znany jest od wielu lat nie okazała się jednak jednosezonowym trendem, a jego najnowszy album choć bardziej stonowany, wciąż potrafi porwać.
Jachna/Mazurkiewicz/Buhl - "Dźwięki Ukryte"
Zjednoczone siły Contemporary Noise Sextet, 3FoNIi, Alamedy 5, Trytonów i dziesiątek innych projektów, czyli album, który nie mógł się nie udać. Jest tu i free jazzowe szaleństwo, i nastrojowe eksperymenty z ciszą, a pomiędzy wszystkim, co ludzkie ucho z łatwością wychwyci wybrzmiewają tytułowe "dźwięki ukryte" - drobne smaczki, których przybywa po każdym odsłuchaniu.
Jesień - "Jeleń"
Słuchając "Jelenia" w pracy albo jako tło dla czynności dnia powszedniego, można odnieść wrażenie, że to kolejna mocno przesterowana mieszanka noise'u i post punka, ale jeżeli wsłuchać się bardziej, można odkryć świat pełen skomplikowanych, trudnych dźwięków. Jesień potrafi zniszczyć swoim hałaśliwym brzmieniem, ale robi to z matematyczną precyzją.
Joanna Szumacher & Paweł Cieślak - "Kopyta Zła"
Techno, rap, Meluzyna i rżenie konia... Joanna Szumacher śpiewa: "Ja jestem koniem, co zionie złem", ale tak naprawdę cały ten album zionie złem - jest tak zły, ze aż dobry. Przedziwne połączenie muzyki i słuchowiska, absurdalnych tekstów i jeszcze bardziej absurdalnej oprawy wizualnej. Ja to kupuję bez słowa krytyki.
Katie Hurdles - "It's Your First Fresh Breath Katie Hurdles"
Jest na tej liście kilka wydawnictw, których brzmienie to horror melomanów (nic dziwnego, skoro wziąłem pod uwagę także demówki) i jestem pewien, że dla tych, którzy potrafią przez pół koncertu krążyć po sali w celu odnalezieniu miejsca, gdzie najwyraźniej słychać wszystkie tony "It's Your First Fresh Breath Katie Hurdles" będzie nie do przesłuchania. Natomiast ci, którzy stawiają na szczere emocje, brud, prostotę i minimalizm, na pewno będą odtąd bacznie śledzić dalsze poczynania Katie Hurdles.
Kristen - "Las"
Pamiętam, że o Kristen mówiło się kiedyś "protoplaści polskiego post-rocka", ale słuchając "Lasu", nie mogłem sobie przypomnieć dlaczego. To żaden zarzut, a wręcz przeciwnie - na szczęście zespół wciąż się rozwija, a jego eksperymenty z gitarowym graniem rozrastają się na coraz większą skalę.
Kuba Kapsa Ensemble - "Kapsa: Vantdraught 4"
Po człowieku, który zmieszał hardcore z post-rockiem i sam nie wiem z czym jeszcze w Something Like Elvis, a później zmienił oblicze polskiego jazzu pod szyldem Contemporary Noise Sextet można by się spodziewać wszystkiego, ale akurat takiego materiału po Kubie Kapsie nie spodziewałem się. Muzyk stał się tutaj przede wszystkim kompozytorem i dyrygentem, a jego kameralny zespół pięknie wydobywa wszystko, co w Nowej Muzyce najlepsze.
LAM - "LAM"
Wacław Zimpel, Hubert Zempler, Krzysztof Dys, Mooryc - połączenie ich sił zaowocowało jednym z najciekawszych okołojazzowych debiutów 2016 roku. Bez dwóch zdań dominującą postacią jest tutaj Zimpel, to właśnie jego skłonności do tworzenia medytacyjnej muzyki wychodzą na pierwszy plan, ale pozostali muzycy LAM nadają temu oryginalniejszego, bardziej urozmaiconego charakteru.
Limp Blitzkrieg - "Wypierdalać!"
Perkusista prawdopodobnie gra tu na stercie kartonów, które zarejestrowano na dyktafon, ale zła produkcja to w przypadku hardcore punka (czy nawet bardziej black metalu) dodatkowy walor oddający ducha D.I.Y. Limp Blitzkrieg to w tej kategorii mój zdecydowany numer jeden 2016 roku, a dodatkowy plus przyznaję za umieszczenie w nazwie zespołu kpiny z jednego z najgorszych muzycznych zjawisk końca XX wieku.
Lonker See - "Split Image"
Duchowi spadkobiercy 1926, które także tworzyli Bartek Borowski i Asia Kucharska. Do całego tego psychodelicznego dziwactwa, które najczęściej porównywane było ze Swans doszedł jednak saksofonista oraz jazzowy perkusista, co rozciągnęło skojarzenia aż po Fire! Orchestra. Dla mnie jedno z najciekawszych odkryć minionego roku, zwłaszcza w wersji koncertowej.
Lotto - "Elite Feline"
Nie jestem aż takim wielbicielem Lotto, jak wielu moich znajomych, a w dodatku ich nazwa sprawia, że gdzieś z tyłu głowy słyszę: "W kasecie maszyny losującej znajdują się...", ale "Elite Feline" skradło mi wiele wieczorów w 2016 roku. Właściwie nic się tu nie dzieje, muzycy w kółko grają ten sam motyw, a jednak jego atmosfera - przypominająca soundtrack z "Twin Peaks" - nie pozwala wcisnąć "stop".