To już ostatnia część podsumowania stu najciekawszych, a jednocześnie mało znanych zagranicznych albumów, jakie ukazały się w 2017 roku. Pierwszą część znajdziecie TUTAJ, drugą TUTAJ, a już wkrótce posumowanie polskie.
Odonis Odonis - "No Pop" (Felte)
Jeszcze dwa lata temu zapowiadali się na jeden z najciekawszych współczesnych zespołów post-punkowych, ale teraz nieoczekiwanie skręcili w industrialne, ponure rewiry i wyszło im to na dobre. "No Pop" to album trudny do sklasyfikowania, depresyjny i skoczny jednocześnie, łatwy do zaadaptowania w warunkach niemal każdego festiwalu, od Castle Party po Off.
Pan Daijing - "Lack" (wydanie własne)
Eksperymentalna elektronika od zawsze była domeną kobiet, choć mężczyźni przez długi czas próbowali zagarnąć ją dla siebie. Delia Derbyshire czy Daphne Oram to rewolucjonistki, bez których współczesna muzyka byłaby znacznie uboższa (więcej na ich temat przeczytacie TUTAJ), a dzisiaj wtórują im tak barwne postacie, jak Pharmakon albo Puce Mary i od tego roku także debiutantka z Chin - Pan Daijing.
Primitive Man - "Caustic" (Relapse)
Tempo nowego albumu amerykańskiej kapeli rzadko przekracza andante, czyli między siedemdziesiąt sześć a sto osiem uderzeń na minutę. To ociężale wytaczający się z głośników sludge, który udowadnia, że nie trzeba zarzynać instrumentów z zawrotną prędkością, by brutalnie zaatakować słuchaczy. Dzieła zniszczenia dopełnia czas trwania albumu rozciągający się do aż siedemdziesięciu siedmiu minut.
Quelle Chris - "Being You Is Great! I Wish I Could Be You More Often" (Mello Music)
Jeden z najdziwniejszych MC rezydujących w Detroit, a przecież nie ma lepszego komplementu od bycia dziwnym. Zaskakujące teksty utrzymane w klimacie czarnej komedii wypadają z jego ust w sposób daleki od standardów wyznaczanych przez tak zwany "Migos flow", często jest to wręcz melorecytacja, której towarzyszą skromne, minimalistyczne bity. Hip-hop wyłącznie dla osób o szeroko otwartych głowach.
Rainforest Spiritual Enslavement - "Ambient Black Magic" (Hospital Productions)
Dominick Fernow posługuje się wieloma nazwami dla określenia różnych odmian swojej elektronicznej twórczości. Najbardziej rozpoznawalne to Prurient i Vatican Shadow, ale w moim odczucie najciekawszym jest właśnie Rainforest Spiritual Enslavement, gdzie muzyka ambientowa spotyka się z nagraniami terenowymi. Szukanie granic między tym, co sztuczne, stworzone przy użyciu komputera a tym, co naturalne może wydawać się banalne, niemniej na "Ambient Black Magic" ujawniło się pod wyjątkowo udaną postacią.
Raventale - "Planetarium" (Ashen Dominion)
To już ósmy album Ukraińców i wcięć nie mogę się nadziwić, że nie zrobili większej kariery, jeżeli nie światowej, to chociażby nad Wisłą. Grają surowo, niespiesznie, na nowym albumie wyśrubowując średnią około dziewięciu minut na utwór, czyli wszystko to, co fani Mgły albo Furii uwielbiają.
Re-TROS - "Before the Applause" (Modern Sky)
To nie pierwszy (i nie ostatni) projekt z Chin na niniejszej liście, co z jednej strony pokazuje, jak różnorodna wytworzyła się tam scena, a z drugiej, jak szybko zdołała się rozwinąć i wydostać poza granice Państwa Środka. Cenzura w XXI wieku znacznie złagodniała, dzięki czemu takie zespoły, jak istniejący od trzynastu lat Re-TROS mają stosunkowo dużo swobody i wykorzystują ją z wyraźną radością. Nie da się przypisać "Before the Applause" przynależności gatunkowej, to zaskakujące połączenie elementów rocka, elektroniki i wybujałej fantazji, które od pierwszej do ostatniej minuty zachwyca oryginalnością.
Rhinos Are People Too - "Hello From The Gutters" (Zealrecords)
Został już tylko jeden nosorożec biały, czarne wymarły kilka lat temu, więc nazwa tego belgijskiego zespołu dla nosorożców może być nieco obraźliwa, ale podejrzewam, że nawet tak dostojne ssaki potupałyby nóżką przy "Hello From The Gutters". Nie ma tu niczego nowego, ot indie rock spotyka kilka syntezatorowych dźwięków i okazjonalnie hałasuje ponad normę, ale może właśnie dlatego, że od dawna nikt nie nagrał równie udanego albumu w tej stylistyce, trudno oderwać uszy od słuchawek.
Roll the Dice - "Born to Ruin" (The New Black)
Postawiony pod ścianą być może właśnie ten album wskazałbym jako mój subiektywny numer jeden minionego roku. Szwedzki duet na każdym kolejnym krążku skłania się ku innym rewirom muzyki elektronicznej, a tym razem towarzyszy im Per "Ruskträsk" Johansson, świetny saksofonista, za sprawą którego utrzymane w ponurej atmosferze "Born to Ruin" otrzymuje nieoczekiwaną, lecz doskonale dobraną przeciwwagę.
Sadistik - "Altars" (Equal Vision)
Klimat tego albumu przypomina tegoroczne wydawnictwo GhosteMane, o którym wspominałem w pierwszej części zestawienia, ale flow Cody'ego Fostera jest już zupełnie inny, łagodniejszy, wywołujący mrok za pomocą melancholii, a nie agresji. Ten przejmujący "gotycki hip-hop" ma potężną siłę zdolną do zjednoczenia publiczności, jaka nigdy dotąd nie miała punktów wspólnych.
Sally Dige - "Holding On" (DKA)
W 2016 roku rzutem na taśmę znalazła się w programie Soundrive Festival, gdzie w towarzystwie wyłącznie samplerów i syntezatora wywołała ducha lat 80. Nowy album utrzymany jest w identycznym tonie, to synthpop/new wave o doskonale wyważonych proporcjach pomiędzy zmuszającą do podrygiwania przebojowością a lodowatą rozpaczą.