Pierwszą część zestawienia znajdziecie TUTAJ, trzecia oraz zestawienie polskie już wkrótce.
Gabbro - "Gabbro" (El Negocito)
Drugą część podsumowania otwieramy tylko dwoma saksofonami, które bez żadnych dodatków, loopów, studyjnych trików czy nawet udziału gości tworzą niesamowite, chłodne brzmienie przypominające nieco solowe dokonania Colina Stetsona. Umiejętności techniczne nie grają tu pierwszych... ekhm... saksofonów, najistotniejsza jest ponura atmosfera generowana przez duet oszczędnie wykorzystanych barytonów.
Get Your Gun - "Doubt is My Rope Back to You" (Empty Tape)
Jeżeli siłę koncertu dałoby się zmierzyć pozostawionymi w osłupieniu widzami, Get Your Gun należałoby uznać za zespół pozbawiony konkurencji podczas Soundrive Festival 2017. Jedni słyszą w nich Nicka Cave'a, inni Woven Hand, ale publikując "Doubt is My Rope Back to You", Duńczycy ostatecznie odżegnali się od wszelkich porównań - to wyjątkowa muzyka o poteżnym ładunku emocjonalnym.
GhosteMane - "Hexada" (wydanie własne)
Okładka black metalowa, tytuł albumu również sugeruje podobne rewiry, a w środku... hip-hop. Bardzo dziwny, krzykliwy, ponury hip-hop z industrialnymi naleciałościami, przy którym "Plus i minus" Kalibra brzmi jak radosna piosenka o miłości. Gdyby to nie była lista alfabetyczna, na pewno umieściłbym GhostMane na jednej z czołowych pozycji najciekawszych rzeczy, jakie w 2017 roku usłyszałem.
Gorilla Mask - "Iron Lung" (Clean Feed)
Opisują siebie jako połączenie free jazzu z metalcorem i na szczęście jest to opis przesadzony - na "Iron Lung" nie usłyszycie skocznych refrenów o umieraniu z miłości. Prawdziwa jest natomiast metalowa energia, dzięki czemu kanadyjskie trio ubiera swoje instrumentalne eksperymenty w ułatwiający przyswojenie groove oraz potężne, agresywne brzmienie.
Guerilla Toss - "GT Ultra" (DFA)
Nie ma na tej liście albumów równych i równiejszych, ale "GT Ultra" to materiał, z którym w ubiegłym roku spędziłem wyjątkowo dużo czasu. Podejrzewam zresztą, że niewielu będzie w stanie wyjąć ten krążek z odtwarzacza po zaledwie jednym przesłuchaniu, jego disco punkowa melodyjność zniewala wpadającymi w ucho refrenami i zwrotkami potrafiącymi powracać w myślach przez wiele, wiele tygodni.
Niby tylko siedemnastominutowa EPka, a jednak zmieściły się na niej aż dwa utwory, które wskazałbym jako jedne z najlepszych przebojów 2017 roku, gdybym i taką listę miał napisać. "Blossom Roses" i "Queens" powinny atakować nas ze wszystkich stron, z rozgłośni radiowych, z telewizji i z YouTube'a. Dlaczego świat ich jeszcze nie odkrył? Nie wiem, ale jego strata. Dla Her było to rok pełen sukcesów, a także dotkliwej straty. Simon Carpentier, połowa duetu, w sierpniu przegrał walkę z nowotworem, ale zgodnie z jego prośbą Victor Solf będzie kontynuował działalność z nowym składem. Premierowym materiał długogrający ukaże się 30 marca.
Heroin in Tahiti - "Remoria" (Soave)
Psychodeliczny rock inspirowany latami 60. i 70. już jakiś czas temu powrócił z wielkim impetem, a King Gizzard & the Lizard Wizard czy liczne projekty Ty Segalla sprawiają, że nie brzmi jak bezrefleksyjna powtórka z rozrywki, niemniej zdarza się, że łata ta zostaje doczepiona niesłusznie, czego przykładem jest włoskie Heroin in Tahiti. Więcej tu plemiennych, tajemniczych dźwięków niż gitarowych szaleństw, a wspólny pozostaje jedynie narkotyczny nastrój.
Hexis - "Tando Ashanti" (Init)
Duńczyków poznałem przy okazji okazji poprzedniego albumu, "Abalam" z 2014 roku, i z miejsca stałem się fanem ich surowego, wściekłego, choć często rozgrywanego w wolniejszym tempie połączenia hardcore'u z black metalem. Nazwa zespołu nie ma wbrew pozorom związku z niemieckim "hexe" ("czarownica"), to element moralnej filozofii Arystotelesa oznaczający trwałą dyspozycję do jakiegoś działania, a "Tando Ashanti" udowadnia, że nie jest to określenie na wyrost - Hexis wciąż są dysponowani do rozsiewania cudownego w swej brutalności chaosu.
High-Functioning Flesh - "Culture Cut" (Dais)
To było jedno z najbardziej wyczekiwanych przeze mnie wydawnictw w 2017 roku i nie zawiodło nawet w najmniejszym stopniu. Twórczość High-Functioning Flesh to rewelacyjny hołd dla funkującego industrialu spod znaku My Life with the Thrill Kill Kult. Duch przełomu lat 80. i 90. jest tutaj wyjątkowo silny, a wszystkie osiem utworów poraża przebojowością podsycaną archaicznymi bitami.
Higher Brothers - "Black Cab" (CXSHXNLY)
Pomyślicie, że chiński rap to egzotyczne dziwactwo zasługujące co najwyżej na skwitowanie uśmiechem i pokazanie znajomym w ramach żartu, ale nic bardziej mylnego. Higher Brothers nagrali zaskakujący album, który nie oddala się w artystyczne, skomplikowane rejony, a raczej ma za zadanie podbić serca tłumów bez nadużywania autotune'a, co zresztą w Państwie Środka już udało się osiągnąć.
His Electro Blue Voice - "Mental Hoop" (Maple Death)
Dla takiego noise'u warto ryzykować utratą słuchu. To kolejna włoska kapela w tym zestawieniu i kolejny dowód na to, że Półwysep Apeniński jest dzisiaj znakomitym miejscem na rozwój nietuzinkowych, zaskakujących pomysłów rozwijanych w ramach gatunków, które pozornie mają dość sztywne ramy. Ponadto His Electro Blue Voice robią krok naprzód w stosunku do wydanego w 2013 roku "Ruthless Sperm" - wciąż atakują z ogromną zapalczywością, ale także z dużo większą pomysłowością.