Brutus (Belgia)
Nie ma dzisiaj głośniejszego tria w Belgii i to w sensie dosłownym. Brutus rozpoczynało działalność jako cover band Refused, ale szybko przekształciło się w autorski post-hardcore'owy projekt, którego cechą szczególną jest Stefanie Mannaerts - niezwykle utalentowana, żywiołowa perkusistka jednocześnie wyciskająca wszystko ze swojego zestawu bębnów i zdzierająca gardło w emocjonalnych, poruszających utworach.
"Burst", debiutancki album Belgów, zbiera wyłącznie pozytywne recenzje i to nie tylko w prasie muzycznej, zachwycili się nim także dziennikarze serwisu Nerdist poświęconego... nerdom. Zapowiadali: "Brutus jest skazano na to, aby być następną wielką rzeczą". Album pierwotnie ukazał się nakładem maleńkiej Hassle Records, lecz jego moc szybko przekonała włodarzy Sargent House (wydawnictwa Chelsea Wolfe, Wovenhand, Russian Circles i wielu innych), którzy w czerwcu umożliwili zakup materiału niemal na całym globie.
Kweku Collins (USA)
Twórczość Collinsa najłatwiej opisać jako hip-hop, ale nie oddawałoby to w pełni jej unikalnego charakteru. Muzyk ma słabość zarówno do melodyjnego rapu, jak i do poezji, a jego odstawanie od gatunkowych kanonów portal Pitchfork opisał jako wolność, jakiej niewielu może dzisiaj doświadczyć. Collins mieszka w Chicago, jednym z najniebezpieczniejszych miast w Stanach Zjednoczonych, a jednak słuchanie jego twórczości wywołuje wyłącznie pozytywne doznania. Być może wynika to z tego, że wszystkie swoje utwory nagrywa, produkuje i miksuje samodzielnie w sypialni swojego mieszkania.
Dwudziestoletni wielbiciel deskorolki podbił już niejedno serce, a według serwisu Drowned in Sound "Collins jest młody, a jednak już potrafi stworzyć więź ze słuchaczem, jakiej wielu doświadczonych raperów nigdy nie nawiązało". Zapomnijcie więc o wszystkim, co dotąd kojarzyło się wam z hip-hopem i poznajcie jego najświeższe oblicze.
K-X-P (Finlandia)
Jedna z najdziwniejszych grup, jakie usłyszycie w Finlandii. K-X-P to ezoteryczny space rock z elementami elektroniki, krautrocka, noise'u, popowych melodii, a nawet techno bitów, którego styl w dużym skrócie określany jest jako dark disco. Nietypowy jest także skład zespołu - tworzą go zaledwie trzy osoby, a jednak na scenie obecne są aż dwa zestawy perkusyjne. Koncerty to najmocniejsza strona zespołu z Helsinek, są efektownymi widowiskami pełnymi świetlnych rozbłysków i mrocznych mantr odgrywanych niemalże w ciemności.
Timo Kaukolampi, lider K-X-P, wytworzył na potrzeby swojego zespołu specyficzne alter ego łączące - według jego słów - "szalonego, okultystycznego wielebnego; nauczyciela jogi, Johna Lydona, Freddiego Marcury'ego i Roba Halforda". Jedyne czego możecie więc oczekiwać, to wiele zaskoczeń.
Oozing Wound (USA)
"Są tak wyraźnym przeciwieństwem wszelkich muzycznych bzdur, że mogą okazać się Nirvaną thrash metalu" - przekonywał redaktor portalu Noisey, z kolei w serwisie Pitchfork można było przeczytać: "Uchwycili energię klasycznego Slayer, Entombed i punk metalu w stylu Suicidal Tendencies, ale trudno uciec wrażeniu, że jednocześnie wychwalają te zespoły i nabijają się z nich". Spoglądając na ekstremalnie stereotypowe logo Oozing Wound, można by pomyśleć, że każde z tych słów jest prawdziwe, niemniej sam zespół uważa, że niewiele mają wspólnego z thrashem. "Mamy metalowe momenty, ale nie mamy żadnych solówek, gramy w kółko jeden i ten sam riff" - skomentowali w charakterystyczny dla siebie, żartobliwy sposób. Ich twórczość nie jest jednak wygłupem, album "Whatever Forever" zgarnął wysokie noty od tak różnych portali, jak Angry Metal Guy, The Line of Best Fit czy Pop Matters.