Rozmawiamy o tym, co w konstrukcji "Self Destruct" jako albumu sprawdza się najlepiej, a co nie do końca działa; o tym, że w czasach dominacji singli jedynie spójne albumy mają jeszcze sens; o celowym sabotowaniu własnego komercyjnego potencjału; a także o niesłabnącej popularności shoegaze'u wśród publiczności złożonej z osób, których nie było jeszcze na świecie, kiedy My Bloody Valentine wydawało "Loveless".