Rozmawiamy o radosnej, ale nie śmiesznej twórczości podszytej subtelną warstwą melancholii; o wcielaniu się we współczesnego croonera, czyli wokalisty odśpiewującego głównie jazzowe standardy w towarzystwie orkiestry czy fortepianu, ale z głosem, który kompletnie się do tego nie nadaje; o współpracy z duńskim artystą Frederikiem Valentinem, który raz próbuje brzmieć jak Brian May z Queen, kiedy indziej jak indierockowy slacker z lat 90.; a także o wartości śmiałych poszukiwań, nawet jeżeli ich rezultat nie jest ani specjalnie imponujący, ani oryginalny.