M-N

MazzBoxx - "MazzBoxx"
Jerzy Mazzoll i Igor Boxx ze Skalpela to połączenie nieoczywiste, ale jeżeli wziąć pod uwagę ich różnorodny i rozległy dorobek, oczywiście nie mogli nie sprostać także temu zdaniu. Na "MazzBoxx" raz oddalają się w kierunku niesprecyzowanej gatunkowo awangardy, kiedy indziej zahaczają niemalże o nu-jazz i chociaż nagromadzenie tak wielu pomysłów w niespełna trzech kwadransach przerosłoby niejednego twórcę i niejednego słuchacza, w rękach tych dwóch profesorów jazzu nawet najtrudniejsza muzyka sprawia wrażenie przystępnej.

Mentor - "Wolves, Wraiths and Witches"

Metal to wór bez dna, ale mimo jego urzekającego sztafażu i śmiertelnej powagi, każdy czasami ma ochotę na odmianę, na płytę, w której diabeł jest trochę bardziej wyluzowany. Mentor spełnia te wymagania, ich trzeci album może nie zmieni świata, ale z pewnością dostarczy kilku chwil radości. Ta mieszanka death'n'rolla z motoryką thrashu i okazjonalnymi wtrętami sludge'owymi to świetny przykład na to, że muzyka tego rodzaju wcale nie musi być innowacyjna albo robiona zupełnie na serio, by sprawiać frajdę.

Midsommar - "The Dreams We Had"
Shoegaze nie jest w Polsce zbyt popularny, dlatego obecność Midsommar cieszy z dwóch powodów - to zespół, który tym gatunkiem wręcz oddycha, a w dodatku nie idzie po linii najmniejszego oporu. Na "The Dreams We Had" znajdziecie rozmarzone piosenki w typie relaksującym, których głównymi budulcami są melancholijne wokale i dryfujące, sunące z melodyjnymi planami przez całą płytę gitary, a jednocześnie Midsommar dba o pielęgnowanie własnej tożsamości - to nie jest po prostu kolejny klon My Bloody Valentine.

Misia Furtak - "Wybory"

Czasy nieodżałowanego Très.b wydają się tak odległe, jak czasy ściągania plików mp3 z rosyjskich serwerów i to nie tylko ze względu na upływ lat, ale bardziej z powodu długiej drogi i przeobrażeń, jakie przeszła muzyka Misi Furtak. Nawet gdyby spróbować ją zmieścić w kilkunastu szufladkach na raz, wciąż wyłaniałby się przynajmniej skrawek, który nie pozwoliłby w pełni uporządkować dźwięków, jakie zostały na "Wyborach" zawarte. To samo tyczy się tekstów - z jednej strony osobistych, z drugiej śmiało odnoszących się do aktualnych tematów politycznych, a niewiele jest w życiu przyjemniejszych doznań od strawy i dla ucha, i dla umysłu.

Miszel - "Eurotrap"

Okłada przypominająca wczesne wersje gry wideo "Fifa" może przykuć oko fanów Blur albo Apollo 440, ale niczego podobnego w pięciu zawartych na tej EP-ce utworach nie znajdziecie. Głównym składnikiem jest tutaj trap - czasami bardziej wyciszający i ponury, kiedy indziej agresywny, wściekły, bliski trap metalowi, ale bez samplowanych gitar czy basowych uderzeń demolujących głośniki. Produkcja "Eurotrapu" jest znacznie bardziej różnorodna, a słowa dobrane tak, żebyście sami mieli ochotę je wykrzykiwać.

Młody Yerba - "Baterie"

Niby Yerba przetacza przez głośniki charakterystyczną, trillwave'ową mgłę i elementy lo-fi, ale podciągnięcie "Baterii" pod cloud rap byłoby nadużyciem. Są tutaj elementy hyperpopu czy nawet happy hardcore'u, ale zawsze podszyte odrobiną melancholii, a nie wyłącznie imprezową energią. Póki co to najbardziej różnorodne wydawnictwo stołecznego producenta i dowód na ogromny potencjał, jaki w nim drzemie.

Młyn - "Folwark"

Gdyby spróbować rozkręcić pod sceną młyn w do muzyki Młyna, publiczność najprawdopodobniej wyglądałaby jak zbiegowisko zombie na amfetaminie, a jednak jest w albumie "Folwark" coś na tyle hipnotyzującego i energetycznego, że trudno usiedzieć w miejscu. Z jednej strony nierzadko na front wysuwają się elementy jazzowe, z drugiej równie często górę bierze elektronika przypominająca wygibasy Richarda Pinhasa. Z tak dużą lekkością stworzyć coś tak niełatwego to duża sztuka.

Mordor Muzik - "Mordor CD"

Przeszczepienie grime'u na polskie realia okazało się bardzo długim procesem, w którym dałoby się wyróżnić więcej porażek niż sukcesów. Za przełomowy moment można by uznać premierę "Czarnego swingu" Miłego ATZ-ta, ale dzisiaj albumy nie są przecież jedynymi wyznacznikami aktywności, czego Mordor Muzik (w którego szeregach ATZ zresztą nagrywał) jest doskonałym przykładem. Jako jedni z prekursorów tego brzmienia, wypuszczając debiutancki materiał długogrający po prostu postawili kropkę nad i, a jednocześnie udowodnili, że sięganie po grime najlepiej działa wtedy, gdy ma się do powiedzenia coś własnego, a nie jedynie kopiuje brytyjskich kolegów po fachu.

Mylittlethumbie - "Kelpie"

Hyperpop zakiełkował na polskim gruncie niczym egzotyczna roślina - przybrał wyraźnie inny kształt niż ten znany z naturalnego środowiska. U Mylittlethumbie da się odszukać elementy przywodzące na myśl chociażby 100 Gecs (zwłaszcza wokalne), ale stworzony przez nią baśniowy świat to miejsce, którego każdy zakątek wykreowała własnoręcznie, a "Kelpie" pełni rolę najbujniejszego i pełnego barw podręcznika, jaki kiedykolwiek trafił w wasze ręce.

Najszybszy Chłopak - "Zabawa i kochanie"

W numerze "Kochać to nie zawsze" Najszybszy Chłopak próbuje przekonać słuchaczy, że miłość to nie pluszowy miś i nawet jeśli ma rację, to jego twórczość jest urocza jak sto pluszowych misiów. Dziwny rok 2021 nie należał do pozytywnych, a jednak "Zabawa i kochanie" potrafiła wprowadzić uśmiech na twarz. To dziwna muzyka, momentami wręcz pastiszowa z beatami brzmiącymi jak parodia techno lub żarty strojone z zimnej fali. Wystarczy dorzucić do niej antyekspresję Najszybszego Chłopaka, który brzmi jakby nic go nie obchodziło, i voilà - oto album gotowy poprawić nawet najgorszy nastrój.

Niemoc - "Kilka najlepszych dni w życiu"

Niemoc to przykład jednego z tych nielicznych zespołów, które udały się w długą podróż w przeszłość, ale nie dały się jej pochłonąć, wróciły z trofeami przyozdabiającymi ich brzmienie, pozwalającymi na stworzenie czegoś nowego. Jednym ze skarbów przywiezionych z wycieczki w czasie okazał się ekstremalnie wysoki poziom przebojowości, co sprawia, że jedyna niemoc, jaką można odczuć w trakcie przesłuchiwania "Kilku najlepszych dni w życiu" to własna niemoc przy próbach wciśnięcia "stop".

Night Heron - "Night Heron"

Jakub Kossakowski ze sludge'owego Leshy sięgnął po doskonale znane industrialrockowe patenty zaczerpnięte wprost z albumów Roba Zombiego, Ministry czy nawet Hanzel und Gretyl i chociaż czuć na jego debiutanckim wydawnictwie raczej wpisywanie siebie w ściśle dookreśloną konwencję niż zagrywanie nią w celu stworzenia czegoś oryginalnego, trudno uczynić z tego zarzut, gdy soczyste riffy i chłodne beaty przetaczają się przez głośniki z tak wielką lekkością.


Strona korzysta z plików cookies w celu zapewnienia realizacji usług. Korzystając ze strony wyrażasz zgodę na używanie cookies, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki. Możesz określić warunki przechowywania lub dostępu do plików cookies w Twojej przeglądarce...

NEWSLETTER FACEBOOK INSTAGRAM

© 2010-2024 Soundrive

NEWSLETTER

Najlepsze artykuły o muzyce