G-K
Glątwa - "Babie lato"
Określenie "polska alternatywa" jest wyjątkowo nieprecyzyjne, a czasami nawet odstraszające, ale do "Babiego lata" pasuje jak ulał - druga płyta bydgosko-gdańskiej Glątwy przy całej swojej lekkości jest materiałem wymykającym się jednoznacznej kategoryzacji stylistycznej. Obok popu w stylu środkowego etapu solowej twórczości Kasi Nosowskiej pojawiają się tutaj również folk, quasi-jazzowe smyczki podbijające główne wątki utworów czy szeroka paleta klawiszowych brzmień czyniących tę podróż osobliwym, ale i ekscytującym doświadczeniem.
Greenwald Lads Club - "It is Safe Now"
Post-metal często przyciąga przestrzennością i relatywnie niską skłonnością do melodramatyzowania (jeśli za odnośnik wziąć inne odmiany metalu, w których atmosferę i muzykę łączy znak równości). Czasami w tego typu wydawnictwach brakuje jednak rozdzierającego smutku, który wypełniłby kilka pustych dźwięków i tremola wałkowane w nieskończoność, a "It Is Safe Now" gwarantuje tego typu doznania. Znajdziecie na tym materiale riffy z katartycznym wydźwiękiem godnym Neurosis oraz podróż w jedną stronę do otchłani zapewnianą przez niezidentyfikowane hałasy w typie post-rockowym i ambientowym.
Grieving - "Songs for the Weary"
Zespół, którego skład stanowią wszyscy członkowie Mentora z wyjątkiem basisty - personalia wskazywałyby na muzykę bliźniaczą do tej z "Wolves, Wraiths and Witches", ale rzeczywistość lubi płatać figle. "Songs for the Weary" jest krążkiem w stu procentach doommetalowym, w którym nie ma miejsca na kiczowate horrory czy riffy z okolic thrash metalu. Zamiast tych elementów otrzymujemy klimat jak na cmentarzysku i przede wszystkim ciężar idealnie dopełniający elegijny charakteru całości.
Hałastra - "Sztuka drugiego obiegu"
Prosty, wręcz monotonny flow, ale osadzony na takich bitach (od nawiązań do Griseldy po elementy zaczerpnięte wprost z brytyjskiej sceny) i w takiej atmosferze, że trudno się od tego albumu oderwać. Imprezy przy tym nie rozkręcicie, możecie za to na trzeźwo albo z dymem w płucach rozsiąść się wygodnie w fotelu i dać się ponieść dziesięciu świetnie napisanym historiom.
Heathermint - "Flority"
Niby garażowy, lo-fi shoegaze, ale gdyby wprowadzić kilka kosmetycznych zmian, wyszedłby z tego post-punk czy nawet punk rock. Głogowski duet to jeden z najciekawszych projektów pierwszej fali polskiego odpowiednika muzyki dla zapatrzonych we własne buty i natychmiast udowadnia, że odgrywanie patentów My Bloody Valentine czy Ride nie leży w kręgu jego zainteresowań. To surowa, hałaśliwa i zarazem łagodna muzyka, przy której można się smucić, ale można też coś zniszczyć.
Hiob Dylan - "Howdy"
Określenie "country w polskim wydaniu" nie brzmi zachęcająco, a jeżeli robi je człowiek w masce wilka, to aż trudno darować sobie drwiny, ale muzyka Hioba Dylana wytrąca z dłoni wszelkie uprzedzenia. "Howdy" tego enigmatycznego self-made mana to materiał przesycony ironią, a przede wszystkim estetyką country przeszczepioną tak naturalnie, że widok za oknem to nie szarówka i śnieg, a wejście do speluniarskiego pubu w Dallas. Ten sarkastyczny, redneckowski anturaż w połączeniu z echami folku daje materiał wyjątkowy i intrygujący.
HRV - "Rtęć"
Blindead odpoczywa, ale Bartosze Hervy na urlop bynajmniej się nie wybrał. Wrócił do solowego projektu i po dwunastu latach przerwy zarejestrował nowy, napędzany niemal plemiennym rytmem materiał. Mimo że jest to muzyka pozbawiona słów, ma bardzo osobisty wydźwięk, co najwyraźniej zostaje uwydatnione podczas odsłuchiwania całości, gdy zmiany tempa i nastroju tworzą dramaturgię wybiegająca poza ograniczenia utworów przeznaczonych jedynie do tańca.
Jakub LDDV - "Brylant"
Konera upatrzył sobie alternatywną odmianę hip-hopu, gdzie więcej jest przestrzeni, a niemalże popowy beat potrafi wybrzmieć mocniej bez wspomagania w postaci wypluwanych co sekundę wersów. Co więcej, na potrzeby "Brylantu" Konera zrobił susa w świat polskiego kina i muzyki ze wczesnych lat dwutysięcznych - sample lub tekstowe nawiązania do Mandaryny czy klasyków pokroju "Poranek kojota" stanowią integralną część materiału.
Jerzyk Krzyżyk - "Warszawa"
Jeżeli w lato będzie wam doskwierał upał, włącznie ten album, a jego zimnofalowy powiem natychmiast odejmie kilka stopni Celsjusza. Nie gwarantujemy jednak, że temperatura odczuwalna faktycznie spadnie - Jerzyk Krzyżyk ma ten dziwny dar, że wbrew chłodnej stylistyce, potrafi rozpalać. Nie ważne, czy bliskie jest wam Joy Division, Made in Poland czy Molchat Doma, jeżeli chociaż jedna z tych nazw skradła wam kilkanaście godzin życia, to od "Warszaway" również nie będziecie mogli się oderwać.
Knur - "Knur"
Wściekły knur jest hałaśliwy, chaotyczny, a do tego nie kalkuluje, tylko sieje zamęt, spustoszenie i niszczy wszystko na swojej drodze. Trudno określić, czy akurat takie cechy tego sympatycznego zwierzęcia chcieli odwzorować w swojej muzyce członkowie Knura, ale jeśli tak, to zdołali tego dokonać. Eponimiczny materiał krakowskiego składu jest muzycznym siedliskiem obrzydlistw, ale podanych z taką niechlujnością i nonkonformizmem, że warto im się przyjrzeć. W gęstwinie dźwięków pod rękę idą grindcore oraz stara szkoła polskiego hardcore'u w typie starej Siekiery, a gdzieś obok funkcjonuje sobie noise rock. Bardzo osobliwy i dziwaczny materiał.
Koza/Więcek - "Niebo nad Berlinem"
Z jednej strony mamy wyszczekanego, kontrowersyjnego rapera, który nie tyle balansuje na granicy przesady, co wyraźnie ją przekracza; z drugiej czeka na nas kreatywny jazzman pozbawiony hamulców w myśleniu o muzyce. Okazuje się, że połączenie dwóch tak ekscentrycznych osobowości zadziałało doskonale. Koza jest po prostu sobą i nawija czasami imponująco, czasami bezsensownie, a Więcek wspina się na wyżyny pomysłowości, penetrując światy jazzu, trip-hopu w stylu Portishead czy nawet skoczniejszych, funkowych momentów jak te w "Mango".
Polska 2021 Top 100 (część druga)
Polska 2021 Top 100 (część trzecia)
fot. mimolek (Erith)