To przypadek tym boleśniejszy, że bohaterem filmu jest David Bowie (nie, niestety nie zagrała go Tilda Swinton), człowiek o bogatym, fascynującym życiorysie, a jednak został ukazany w sztampowy, do bólu nudny i wtórny sposób. Nie usłyszycie tutaj nawet jego muzyki (nie udało się pozyskać do niej praw) i można odnieść wrażenie, że jedyny powód, dla którego "Stardust" istnieje to sprawienie, że "Bohemian Rhapsody" będzie się wydawało znacznie lepszym obrazem niż w rzeczywistości było.
W sto dwudziestym ósmym odcinku podcastu Soundrive Live rozmawiamy o tym koszmarku, ale nie po to, by się nad nim pastwić, a przede wszystkim dlatego, by przestrzec przed tanimi sztuczkami manipulantów, którzy w cudzych żywotach upatrują własnej szansy na sławę. Jeżeli natomiast chcecie zobaczyć udany film prawie o Davidzie Bowiem, to warto sięgnąć po "Velvet Goldmine" Todda Haynesa.