P-S
Piotr Damasiewicz & Power of the Horns Ensemble - "Polska"
Piotr Damasiewicz, Adam Pindur, Maciej Obara, Gerard Lebik, Paweł Niewiadomski, Dominik Wania, Ksawery Wójciński, Jakub Cywiński i Samuel Hall - po tak fenomenalnym składzie można było oczekiwać tylko fenomenalnego albumu i faktycznie big band Damasiewicza zarejestrował znakomity, wizjonerski materiał, który udowadnia, że chociaż zespoły podobnych rozmiarów zdarzają się we współczesnym polskim jazzie coraz rzadziej, to mogą mieć do powiedzenia równie dużo, co prekursorskie big bandy Zbigniewa Namysłowskiego czy Jana Ptaszyna Wróblewskiego.
Polmuz - "Drzewiej"
"Drzewiej" ukazał się właściwie dwukrotnie, ale jednocześnie, a to dlatego, że wydawnictwo zawiera dwie płyty z tą samą liczbą utworów i nawet z tymi samymi tytułami, różni się natomiast wykonanie każdego z nich, które ukazuje odmienne oblicza (obydwa chyba jazzowe) Polmuzu.
Próchno - "Próchno"
Z jednej strony niewiele się na tym albumie dzieje - jest tutaj dużo hipnotyzujących repetycji, drone'owych pętli czy ambientowych teł niemalże pozbawionych progresji. Z drugiej strony już wymienienie tych trzech cech muzyki Próchna pokazuje, że jest to zespół różnorodny przynajmniej pod względem transformowania w nowe formy z utworu na utwór i dlatego też ich debiutancki album ostatecznie okazuje się fascynującą doznaniem, od którego trudno się oderwać.
Pył - "Pył"
Na debiucie trójmiejskiego Pyłu wyraźnie słychać wpływ poprzedniego projektu dwóch jego członków - Ampacity. Z jednej strony pojawiają się elementy przywodzące na myśl skojarzenia ze stoner rockiem, z innej ze space rockiem, a z jeszcze innej z rockiem progresywnym, ale godnym tego określenie, a nie regresywnym powielaniem schematów spopularyzowanych przez wczesne Genesis. To muzyka wymagająca, ale warto włożyć wysiłek w sprostanie tym wymaganiom.
Quantum Trio - "Red Fog"
Po takiej okładce można by się spodziewać post-metalowego łomotu, ale zamiast tego Quantum Trio spuszcza łomot jazzowy - czasami subtelniejszy, kiedy indziej równie zadziorny i hałaśliwy (chociażby w "Liquid Fire", które trudno opisać inaczej niż jako tytułowy ogień). Ta polsko-chilijska grupa nie trzyma się schematów i dlatego nawet bez nietypowych instrumentów czy mariaży z innymi gatunkami potrafi sprawić, że jazz w ich wykonaniu brzmi świeżo.
RGG - "Memento"
"Memento" to prawdopodobnie najoszczędniejszy w środkach wyrazu jazzowy album, o którym w niniejszym podsumowaniu wspomnimy (a tym razem wybraliśmy wyjątkowo dużo polskiego jazzu), co doskonale pasuje do jego melancholijnego, kameralnego charakteru. To płyta wyciszająca i oczarowująca nie wirtuozerskimi popisami, a detalami, w które trzeba się wsłuchać.
Rigor Mortiss - "Wbrewny"
Początki Rigor Mortiss sięgają trzy dekady wstecz, ale ich niedawna reaktywacja nie jest żerowaniem na sentymencie, bo nawet w latach 90. uchodzili za niszowy projekt znany tylko wąskiemu gronu odbiorców. W pewnym sensie jest to także zupełnie nowy zespół, który daleko odszedł od industrialnych korzeni, pozostawiając niemal wyłącznie ponurą aurę i to właśnie ona sprawia, że "Wbrewny" ma właściwości uzależniające.
Rosk - "Remnants"
O Rosk można by napisać podobnie, jak o Rigor Mortiss, bo chociaż nie jest to zespół z tak długim stażem (i tak długą przerwą w działalności), to zrobił równie drastyczny zwrot ku bardziej wyciszającemu graniu. Na "Remnants" z post-metalowego brzmienia grupy został już tylko cień, który przeobraził się w upiorne, neo-folkowe pieśni.
Shagreen - "Falling Dreams"
Debiut Shagreen to zbiór wielu odcieni mroku - od industrialnego rocka przez trip hop po melancholijny pop. Naturalnym środowiskiem dla "Falling Dreams" będą słuchacze muzyki dark independent czy bywalcy festiwalów pokroju Castle Party, ale kryje się tutaj znacznie większy potencjał, wychodzący daleko poza gatunkowe ograniczenia. W 2020 roku to już raczej nie możliwe, ale w czasach świetności Massive Attack czy Marilyn Manson taka muzyka mogłaby nawet odnieść komercyjny sukces.
Sierść - "Sierść"
Podstawowym zastosowaniem sierści jest termoregulacja, ale na pewno nie to jest podstawowym zastosowaniem Sierści, której wściekła, bezpardonowa muzyka potrafi rozgrzać do czerwoności. Ubiegłoroczna EP-ka trwa zaledwie dwadzieścia minut, ale taka dawka surowych wyziewów z pogranicza metalu, punk rocka czy noise'u w zupełności wystarcza.
Skøv - "Skøv"
W końcu znalazł się w Polsce zespół, który skutecznie i bez kopiowania Kvelertak połączył punk rock z black metalową aurą. Debiut wrocławskiego Skøv to dziesięć na równi przebojowych i agresywnych utworów, które raz wpuszczone do głowy, nuci się jeszcze wiele tygodni później.