B-C
Blacks' Myths - "Blacks' Myths II"
Jazz i punk rock, ale w odwrotnych proporcjach niż na przykład u NoMeansNo. Waszyngtoński duet jak mało który projekt zasługuje na miano "eksperymentalnego", jego muzyka zazwyczaj stoi w miejscu - jak określiłby to Stockhausen - ale poszatkowana jest monologami dotyczącymi miejsca osób czarnoskórych w amerykańskim społeczeństwie. "Blacks' Myths II" to nietypowe połączenie piętrzących się hałaśliwych dźwięków z wyodrębnionym z nich, równie wyrazistym przesłaniem.
Blood Incantation - "Hidden History of the Human Race"
O "Hidden History of the Human Race" będzie się mówić latami jako jednym z najwybitniejszych dzieł death metalu XXI wieku. To materiał tak samo zaskakujący, od strony technicznej nieprzewidywalny i wolny od banalnych tekstów, jak "Individual Thought Patterns" Death, a jednocześnie znakomity dowód na to, że nie tylko black metal jest podatny na wykraczające poza gatunkowe standardy poszukiwania.
Blut Aus Nord - "Hallucinogen"
Tak się szczęśliwie złożyło, że na niniejszej liście Blood Incantation sąsiaduje z Blut Aus Nord, a na przykładzie ich najnowszych wydawnictw można wskazać wewnątrzgatunkowe przemiany - death metal w wykonaniu kapeli z Denver stał się bardziej awangardowy, a Francuzi po blisko dekadzie przesuwania granic black metalu postanowili zrobić kilka kroków wstecz, nagrać album bardziej melodyjny, bliższy konwencjonalnemu podejściu do atmosferycznego black metalu. Nie znaczy to bynajmniej, że Blut Aus Nord popadło w naśladownictwo, zdecydowali się jedynie szukać własnego głosu w inny sposób.
Bob Vylan - "Dread"
Zbyt punkowi dla hip-hopowców i zbyt hip-hopowi dla punków, ale przecież u zarania dziejów to wcale nie były skrajności, a blisko współpracujące, kontrkulturowe sceny, co w muzyce duetu Bob Vylan przekłada się na krzyczany rap, ciężkie riffy i jeszcze cięższe bity z domieszką charakterystycznych dla grime'u podkładów. EP-ka "Dread" nie ma słabych punktów, a długogrający debiut Londyńczyków to jeden z najbardziej wyczekiwanych przez nas albumów 2020 roku.
Bohan Phoenix - "The Prince"
Urodził się w prowincji Hubei w Chinach, wychował w Massachusetts, a języka angielskiego uczył się z tekstów Eminema - ta podwójna osobowość wyraźnie odbija się na muzyce Bohana Phoenixa, która z jednej strony przypomina twórczość najciekawszych artystów i artystek Państwa Środka (chociażby Higher Brothers czy VaVy, z którymi Phoenix zresztą nagrywał), z drugiej standardy amerykańskie. Na "The Prince" najciekawsze jest jednak połączenie innych skrajności - z jednej strony trapowych bitów i agresywnego pokrzykiwania, z drugiej łagodnych, radosnych utworów przywodzących na myśl kalifornijskie przeboje z lat 90. chociażby w wykonaniu 2Paca.
Nic nie wskazuje na to, żeby popularność syntezatorów miała w 2020 roku zmaleć, a nawet niespodziewanie odżywają nurty, które wydawały się skazane na zapomnienie, chociażby minimal wave, czyli minimalna elektronika odgrywana na wiekowych syntezatorach, wyraźnie staroświecka, ale z tego powodu wcale nie mniej przebojowa. Duet Boy Harsher dorzucił do tego ponurą atmosferę i rozpływający się w niej, melancholijny śpiew, a rezultatem jest album, który brzmi jednocześnie archaicznie i świeżo.
Bracco - "Grave"
Najczęściej są porównywani do Suicide i The Prodigy, ale należałoby jeszcze dorzucić wpływy pierwotnego punk rocka, co ujawnia się ze szczególnie wielką mocą podczas koncertów. Na "Grave" paryski duet deklaruje, że nie może walczyć, więc tworzy muzykę i wyrzuca z siebie ogromne pokładu gniewu - raz w formie agresywnych utworów, kiedy indziej refleksyjnych i ponurych. Kolejny portret naszych czasów.
Brutus - "Nest"
Jeszcze po występie na Soundrive Festival 2017 członkowie i członkini Brutus nie spodziewali się, że muzyka wkrótce stanie się osią, wokół której będą kręcić się ich życia. Sukces był tak przytłaczający, że tematem drugiego albumu są związane z nim wyrzeczenia, zmiana trybu życia i tęsknota za bliskimi. Przewrotnie, nic nie wskazuje na to, żeby sytuacja miała się zmienić - "Nest" to jeden z najpotężniejszych rockowych albumów minionego rocku, jeden z tych, które pozwalają nie martwic się o przyszłość gatunku.
The Callous Daoboys - "Die on Mars"
Apoteoza chaosu ukrytego w tak wysokim zaawansowaniu technicznych umiejętności, że brzmi jak nieskładny hałas. The Callous Daoboys to godni następcy The Dillinger Escape Plan, którzy bazując na mathcore'owej stylistyce, wychodzą daleko poza jej zakres, często aż po zaskakujące elementy zaczerpnięte z innych gatunków. Jeżeli tak brzmi śmierć na Marsie, to szkoda czasu na szukanie życia.
Camilla Sparksss - "Brutal"
Barbara Lehnhoff najnowszy solowy album nagrała po rozpadzie związku, ale wraz ze swoim byłym partnerem, co określa jako egzorcyzm dla każdego z nich. "Brutal" to materiał ponury, momentami wręcz złowieszczy, przepleciony niepokojącymi odgłosami, doskonale pasujący do swojego tytułu, ale na pewno nie smutny. Jego działanie jest w dodatku tak bardzo intensywne, że egzorcyzmy niekiedy poszerzają się o udział słuchaczy i słuchaczek.
Celeste - "Compilation 1.1"
To nie jest nowy materiał francuskich black metalowców, to nowa gwiazda popu i zdaje się, że klamka już zapadła - popularność Celeste rośnie w tak gwałtownym tempie, że prawdopodobnie za rok nie napiszemy w podsumowaniu o jej kolejnym wydawnictwie, bo zgodnie z zasadami niniejszego zestawienia będzie już zbyt popularna.