Boyka i Uniwersalny żołnierz
Na szczęście nigdy nie zabrakło pasjonatów, którym wbrew koniunkturze wciąż zależało na pokazaniu kunsztu i niebywałych umiejętności wyszkolonych wojowników, a dwoma najważniejszymi są Isaac Florentine i John Hyams. Pierwszy zbierał doświadczenie między innymi przy serialu "Power Rangers", ale zabłysnął dopiero w 2006 roku, kiedy w ramach typowej dla rynku wideo procedery miał nakręcić tani sequel umiarkowanie znanego filmu kinowego. "Champion" Waltera Hilla to standardowa więzienna historia o niesłusznie skazanym człowieku, który walczy o sprawiedliwość i nikt nie mógł spodziewać się, że w drugiej części dostaniemy tak fenomenalny popis sztuk walki. Główną rolę odegrał znakomity fachowiec i bardzo niedoceniany aktor - Michael Jai White, a na jego przeciwnika wytypowano właśnie Scotta Adkinsa, dla którego był to angaż przełomowy. Florentine i Adkins nakręcili razem jeszcze trzecią część i kilka innych filmów, między innymi znakomite "Ninja: Cień łzy", czymkolwiek "cień łzy" jest...

 

John Hyams z kolei dokonał rzeczy niebywałej - kompletnie zrujnowanego przez dwa sequele telewizyjne i jeden kinowy "Uniwersalnego żołnierza" ustawił do pionu i nakręcił dwie najlepsze (lepsze od oryginału) kontynuacje. W "Regeneracji" z 2009 roku wprowadził ponury, post-apokaliptyczny nastrój, a trzy lata później, w "Dniu odrodzenia", zaczął wręcz od horroru. I Van Damme, i Dolph Lundgren są obecni w tych obrazach, a choreografie dla nich zostały zaaranżowana z uwzględnieniem wieku, dzięki czemu nie mają trudności z wykonaniem ciosów i nie potrzebują trików dla uwiarygodnienia swoich ataków. Arcydziełem filmowych walk wręcz jest jednak pojedynek pomiędzy Andreiem Arlovskim a (ponownie) Scottem Adkinsem. Wyraźny, dobrze oświetlony (chowanie niedociągnięć w cieniu to kolejny powszechny zabieg, stosowany między innymi w "Niezniszczalnych 2"), nakręcony z odpowiedniego dystansu, realistyczny chociażby z tego powodu, że wykorzystane jest otoczenie (może nie w takim stopniu, jak robił to Jackie Chan, ale w znacznie większym niż robi się to na Zachodzie).

Florentine i Hyams doceniani są przez nielicznych. Piętno reżyserów tanich sequeli nie pozwoliło im zaistnieć, więc zniechęceni, postanowili spróbować sił w innych przedsięwzięciach. Florentine uległ pokusie nakręcenia filmu z bardziej znanym aktorem, Antonio Banderasem (dzisiaj już niegwarantującym wysokiej jakości), ale "Acts of Vengeance" okazało się klapą niewiele lepszą od "Uprowadzonej", co jest najlepszym dowodem na konieczność współpracy wizjonerów z fizycznie sprawnymi aktorami. Dlatego w kolejnym projekcie Florentine'a ("Seized", na razie bez ustalonej daty premiery) powróci nie kto inny, jak Scott Adkins. John Hyams skręcił natomiast w kierunku serialów, ostatnio stworzył świetne "Black Summer", w którym sztuk walki bynajmniej nie uświadczymy.

 

Rewolucja Johna Wicka
Przełom nastąpił w 2014 roku, choć jeszcze przez kilka miesięcy nikt nie zdawał sobie z tego sprawy. "John Wick" był umiarkowanym sukcesem kinowym, ale na rynku wideo cieszył się olbrzymim zainteresowaniem, w czym pomogła mu przychylność recenzentów, którzy natychmiast wychwycili zmianę jakościową. Nawiązując do wstępu do niniejszego tekstu, jeżeli fabuła ma dla was kluczowe znaczenie, być może nie zrozumiecie fenomenu tego filmu. Nie trzeba być jednak ekspertem od choreografii, żeby natychmiast wychwycić przepaść pomiędzy choreografią w tym filmie a niemal wszystkimi innymi przedstawicielami gatunku opublikowanymi w podobnym czasie (na przykład "Non-Stop" albo "Olimp w ogniu").

 

Ojców sukcesu było trzech. Przede wszystkim odtwórca roli tytułowej, tym razem nie Scott Adkins, a Keanu Reeves. Człowiek zdolny i zdeterminowany do poświęceń, gotowy na wielotygodniowe treningi poprzedzające zdjęcia, który udowodniał miłość do sztuk walki już wielokrotnie, chociażby w "Człowieku Tai Chi" czy przede wszystkim w "Matrixie". To właśnie na planie tego drugiego Reeves poznał Chada Stahelskiego, swojego dublera i późniejszego reżysera wszystkich trzech części "Johna Wicka". Pierwszą odsłonę serii współreżyserował David Leitch, także doświadczony kaskader, który swoimi umiejętnościami zachwycał w "Atomic Blonde" i "Deadpoolu 2". Te dwa przypadki są zresztą bardzo interesujące, bo ani Charlize Theron, ani Ryan Reynolds nie przeszli tak rygorystycznego treningu, jak Reeves, ale choreografię dla nich stworzono z uwzględnieniem słabości, a w rezultacie może nie ma tu takich fajerwerków, jak w przypadku "Johna Wicka", ale nie ma też takiej marności, jak w "Uprowadzonej". To solidne kino akcji, jakie kilka dekad temu było wręcz standardem.

"John Wick" to nowa klasyka kina akcji. Film o średnim budżecie i autorskim scenariuszu, w którym kilka osób ginie na ekranie, a nie setki tysięcy gdzieś w tle. Tutaj nie ważą się losy świata, to skromna, kameralna historia z dobrze ugruntowanym jako wybitny zabójca głównym bohaterem, ale nie niezniszczalnym (baty odbiera chociażby w znakomitej scenie w klubie, kiedy zostaje zrzucony z balkonu). Jego starcia wyróżniają przejrzystość, szerokie kadry, prosto skomponowana choreografia i ruch kamery (im mniej kamer, tym lepiej) skupiony wokół niej. Wyróżniają także umiejętności i ciężki trening przed wejściem na lokacje. Niewielu aktorów i niewielu producentów chce na to pozwolić, bo pochłania to większe koszta i dodatkowy czas, ale w efekcie kiedy kamery zaczną już filmować, pożądany materiału udaje się uchwycić za pierwszym podejściem.

 

Dlaczego choreografia scen walk jest ważna?
Choreografia przede wszystkim nie może być najważniejsza. Bez kontekstu, emocji, bez dobrego scenariusza dostaniemy coś na miarę "Przychodzi po nas noc" z Iko Uwaisem w roli głównej - ot, pięknie zaplanowane starcia, ale po co... Tego nie wiadomo. Dlaczego w ogóle przykładać do tego wagę? Bo nic dla producentów nie jest tak ważne, jak wyniki. Jeżeli "Uprowadzona" będzie sukcesem kinowym (a była), to po co marnować pieniądze na szkolenia aktorów czy wydłużone okresy wykonywania zdjęć? Z tego powodu przez kilka lat kino akcji dogorywało, a "John Wick" jest dla niego lekarstwem i już można zaobserwować następstwa, chociażby bardzo solidne choreografie pojedynków w netflixowym "Daredevilu" czy wyśmienite starcie w toalecie z "Mission: Impossible - Fallout". Najlepsze, co możemy więc zrobić to zagłosować portfelami, dlatego warto za kilka dni wybrać się na "Johna Wicka 3" i pokazać hollywoodzkim włodarzom, że właśnie takiego kina akcji potrzebujemy.


Strona korzysta z plików cookies w celu zapewnienia realizacji usług. Korzystając ze strony wyrażasz zgodę na używanie cookies, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki. Możesz określić warunki przechowywania lub dostępu do plików cookies w Twojej przeglądarce...

NEWSLETTER FACEBOOK INSTAGRAM

© 2010-2024 Soundrive

NEWSLETTER

Najlepsze artykuły o muzyce