C-F
Clarence Clarity - "Think: Peace"
Londyńczyk obdarzony takim głosem, że każdy wyśpiewany przez niego wers prowokuje do tańca, zwłaszcza jeżeli macie słabość do popu z przełomu lat 80. i 90., ale marzy się wam jego nieco ambitniejsza wersja. "Think: Peace" to zbiór jedenastu piosenek zasługujących na miano przebojów i wszystko wskazuje na to, że Clarence'owi do osiągnięcia gigantycznego sukcesu komercyjnego brakuje jedynie nieco więcej szczęścia.
Conner Youngblood - "Cheyenne"
Urodził się w Dallas, mieszka w Nashville, studia skończył na prestiżowym Uniwersytecie Yale - ten do bólu zwyczajny i "grzeczny" opis może wyglądać na nudny, ale już muzyka z debiutanckiego albumu Youngblooda zdecydowanie taka nie jest. To świeże spojrzenie na folk z przyswojeniem elementów ambientowych, a całość zostaje roztoczona w iście sypialnianej atmosferze.
Cøzybøy - "A Bedrøøm Støry"
Jak już jesteśmy przy muzyce brzmiącej jakby została stworzona i przeznaczona do słuchania w sypialni, to także Cøzybøy doskonale odnalazłby się w tej konwencji, choć z zacięciem raczej w kierunku r'n'b spod znaku chociażby The Weeknd. W tej chwili na Facebooku jego poczynania śledzi niespełna pięćset osób, co jest wynikiem wręcz skandalicznie niskim przy tak emocjonalnej i przebojowej muzyce.
CP Unit - "Silver Bullet in the Autumn of Your Years"
Chris Pitsiokos, lider CP Unit, demaskuje współczesny free jazz (a przynajmniej dużą jego część) jako odtwórczy, wcale nie wolny, lecz zniewolony przez trendy obowiązujące już w latach 80., a tym samym próbuje znaleźć coś oryginalnego. Rezultat tych prób jest zaskakujący i imponujący, okazuje się nawet, że można powiedzieć coś nowego w muzyce jazzowej bez łączenia jej z innymi gatunkami.
Crack Cloud - "Crack Cloud"
W kolektywie siła, a jeśli nie siła, to przynajmniej dziwność. Udowodnili to już Superorganism czy HMLTD, a teraz można dopisać obok nich Crack Cloud - septet z Vanouver, który porusza się gdzieś pomiędzy post-punkiem, afro beatem i hip-hopem, a poza muzyką, fascynują także wizerunkiem i sceniczną prezencją.
Crimer - "Leave Me Baby"
Tym, którzy uczestniczyli w Soundrive Festival 2018 nie trzeba go przedstawiać - Crimer podbił serca wielu dopiero co pozyskanych nad Wisłą fanów i trudno się dziwić, bo jego silnie zainspirowana muzyką boysbandów z lat 90. twórczość choć mocno ociera się o kicz, błyskawicznie zapada w pamięć i gnieździ się w niej miesiącami.
Dinosaur - "Wonder Trail"
Kolejni przedstawiciele młodego brytyjskiego jazzu i kolejna, bardzo różna wizja jego rozwoju. Na drugim albumie Dinozaura Laura Jurd wyraźnie odeszła od inspiracji straight aheadem na rzecz zastosowania syntezatorów, co nadało jej muzyce przedziwnego charakteru z pogranicza wirtuozerii i kiczu.
Dounia - "The Avant-Garden"
Muzyką nasiąkała na ulicach Maroka i Nowego Jorku, a efekt to jeden z najciekawszych albumów z pogranicza r'n'b, jaki ukazał się w ubiegłym roku. Dounia nie jest jednak zaledwie kolejnym materiałem na pop-gwiazdkę, ma misję, a w bezpardonowych tekstach przedstawiających kobiecą wizję świata walczy ze stereotypowym postrzeganiem piękna ludzkiego ciała. Talent idzie tu w parze z ogromną charyzmą, co skutkuje wielogodzinnym zapętlaniem "The Avant-Garden".
FaceXhugger - "Sci-Fi Violence"
Im większą popularność zdobywa synthwave, tym więcej pojawia się miałkich, odtwórczych projektów. Na szczęście to jeszcze nie koniec tego nurtu, o czym może świadczyć drugi album zafascynowanego "Obcym" producenta z Los Angeles. Tylko taki, poszukujący synthwave ma jeszcze sens.
Od czasu Rage Against the Machine nie było zespołu, który z podobną wściekłością i z podobnym zaangażowaniem niósłby klarowne, politycznym przesłanie, a jednocześnie miałby olbrzymi potencjał komercyjny. Nie było, ale już jest i mamy nadzieję, że kolejnych wydawnictw Fever 333 nie będziemy włączać do rocznych podsumowań, bo po prostu nie będą pasować do naszego klucza obejmującego tylko to, co niszowe.
Kto widział ją w akcji na Soundrive Festival 2018, ten wie, że niewiele raperek potrafi wypluwać wersy z porównywalną prędkością. Flohio w tym scenicznym szaleństwie pozostaje jednak niemalże skrajną introwertyczką, dla której od sławy ważniejsze jest wynajdowanie coraz to dziwniejszych podkładów, chociażby muzyki, która najlepiej sprawdziłaby się... na Ibizie.